Janusz Meder

dr n. med. Janusz Meder

Honorowa NagrodA Zaufania Złoty OTIS 2018 w kategorii lekarz i społecznik

Rozmowa z dr. n. med. Januszem Mederem, prezesem Polskiej Unii Onkologii, kierownikiem Oddziału Zachowawczego Kliniki Nowotworów Układu Chłonnego w Centrum Onkologii
– Instytucie w Warszawie.

Panie Doktorze, co dla Pana jest najważniejsze w pracy lekarza? Kto był dla Pana mistrzem?

Największy wpływ na ukształtowanie mojej sylwetki lekarskiej miał pan prof. Tadeusz Koszarowski – onkolog, humanista, wizjoner, prawdziwy mistrz. Profesor nikomu nic nie nakazywał, sama jego obecność, spojrzenie, gest były wystarczające. To, w jaki sposób rozmawiał z lekarzami, pielęgniarkami, z salową, było wzorem, jak powinno się kształtować relacje w zespole terapeutycznym, z pacjentem i jego rodziną. Profesor był dyrektorem Instytutu Onkologii na Wawelskiej. Drugim moim mistrzem stał się profesor Adam Michałowski – patomorfolog i immunolog kierujący Zakładem Biologii Komórki i Terapii Doświadczalnej w Centrum Onkologii. Nauczył mnie pracy naukowej eksperymentalnej. Trzecim mistrzem i superwizorem mojej pracy naukowo-klinicznej w USA, najpierw w Harvard Medical School w Bostonie, a potem w Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku był profesor Samuel Hellman – amerykański lekarz onkolog.

Kiedy studiowałem w warszawskiej Akademii Medycznej, mieliśmy wielotygodniowy blok ćwiczeniowy i wykładowy z psychiatrii, prowadzony przez panią prof. Halinę Wardaszko-Łyskowską. Pokazała ona, jak ważne jest widzenie człowieka jako całości, zarówno pod kątem fizycznym, jak psychicznym.

Profesor Koszarowski całym swoim postępowaniem pokazywał, że lekarz w stosunku do pacjenta musi kierować się z jednej strony wiedzą i doświadczeniem, a z drugiej wytworzyć taką atmosferę, żeby pacjent miał zaufanie. Kierować się sercem i kiedy pacjent stoi przed nim, zadać sobie pytanie: czy ja chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji? Czy chciałbym być tak traktowany? I jeszcze jedna zasada: kiedy mówimy choremu prawdę o jego chorobie, to żeby na żadnym etapie diagnozy i leczenia nie odbierać mu nadziei.

Na Wawelskiej dużo pracowaliśmy. Był niepisany zwyczaj, że każdy pacjent, który przekroczy próg instytutu, musi być zarejestrowany, zbadany, a potem trzeba albo samemu, albo po konsultacji zespołowej zdecydować, czy ma być dalej diagnozowany i leczony w instytucie i kiedy ma zostać przyjęty.

Dziś to już nie byłoby możliwe…

Dużo wtedy czytałem na temat wypracowanej przez profesora Koszarowskiego strategii całościowej kompleksowej, interdyscyplinarnej i koordynowanej opieki onkologicznej realizowanej w Instytucie Onkologii i szpitalach tzw. krajowej sieci onkologicznej. Zgłosiłem profesorowi, we współpracy z panią profesor Wardaszko-Łyskowską, pomysł, żeby tak ustawić pracę, by był też czas i miejsce na wsparcie psychologiczne. Prof. Koszarowski dał zielone światło, udało się stworzyć pierwszy w Polsce zalążek psychoonkologii.

W tej chwili po blisko 50 latach (!) mówi się o dokładnie takiej samej strategii jak o odkrywaniu na nowo Ameryki, o tzw. zielonej karcie (DiLO), ośrodkach referencyjnych z opieką interdyscyplinarną, koordynowaną w oparciu o konsylia lekarskie, z monitorowaniem powikłań, jakości i wyników leczenia. A ja to właściwie wszystko miałem, pracując w zespole prof. Koszarowskiego! Ile dobrego zadziałoby się w onkologii, gdyby przyjęto ten system w całej Polsce. Profesor swoim wizjonerstwem wyprzedził o 7 lat zalecenia WHO, żeby tworzyć tzw. comprehensive cancer centers, przeznaczone dla chorych na nowotwory. Gdyby były odpowiednie nakłady finansowe, to dziś mielibyśmy takie same wyniki walki z rakiem jak w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej. Każdy pacjent trafiałby jedynie do takich ośrodków, gdzie leczenie jest najbardziej optymalne i skuteczne. Mówi się teraz dużo o koordynatorach leczenia. My wtedy byliśmy jednocześnie koordynatorami pacjenta. Gdy pacjent miał kolejne nawroty choroby nowotworowej i wracał do szpitala, to prawie zawsze trafiał do tego samego lekarza i/lub zespołu lekarskiego, który zaczynał jego leczenie. Nigdy nie podejmowało się decyzji samodzielnie, tylko w oparciu o konsylia. Naszym obowiązkiem było śledzenie losów pacjenta od pierwszego wejścia do instytutu niemalże do jego śmierci.
Muszę też wspomnieć o doskonałym systemie szkolenia młodych lekarzy. Spotykaliśmy się 2-3 razy w tygodniu, przygotowując i prezentując trudniejsze przypadki, oglądaliśmy na ekranie powiększone obrazy mikroskopowe danego nowotworu i braliśmy udział w dyskusjach prowadzonych przez profesorów i docentów. Wszystko to, co teraz próbuje się wreszcie uruchomić na skalę ogólnopolską, istniało już wtedy.

Co się stało, że tak dobra organizacja leczenia onkologicznego nagle się zawaliła?

Był zbyt długi okres zaniechań i zaniedbań, przede wszystkim niedofinansowania. Przez 15-20 lat uważano, że onkologii nic więcej nie trzeba. Nie zważano na prognozy epidemiologiczne i demograficzne. Dopiero później zrozumiano, że to, co zrobił prof. Koszarowski, było pionierskie i tym śladem należy podążać.

Tylko szkoda, że straciliśmy te lata.

Szkoda. Należy tu powiedzieć, że po drodze mieliśmy kolejne narodowe programy. Czwarty po 15-letniej przerwie udało nam się wywalczyć w 2005 r., po 5 latach intensywnych starań i zrobienia w Polsce prawdziwego pospolitego ruszenia nie tylko wśród lekarzy, ale również w całym społeczeństwie i pośród szerokiego grona decydentów. Teraz od 2016 r. jest kolejna odsłona – piąty Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych, jednak znowu z konieczności (brak adekwatnych środków finansowych) o charakterze interwencyjnym! Jest to tylko fragment programu strategicznego (tzw. Cancer Plan na najbliższe 10-20 lat) opracowanego przez zespół ekspertów, m.in. kilkudziesięciu najlepszych polskich onkologów, stosownie do zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia ze względu na niepokojące statystyki i dane demograficzne. Nowotwory stają się główną przyczyną zgonów na całym świecie.

Angażuje się Pan również w działalność społeczną.

Chciałbym, by każdy polski pacjent miał równy i szybki dostęp do leczenia. Mam nadzieję, że tak się stanie, ponieważ po raz pierwszy, odkąd jestem lekarzem onkologiem (a jestem już od 46 lat), usłyszałem od premiera rządu polskiego, że zdrowie będzie priorytetem. Mam nadzieję, że to nie są tylko słowa.

Jaka była Pańska droga do Polskiej Unii Onkologii, czyli działalności nie stricte lekarskiej?

Czułem, że nasze działania są mało efektywne, dlatego pomyślałem, że trzeba stworzyć takie ciało. Zwróciłem się z tym do pana prof. Koszarowskiego, który już był na emeryturze, oraz do ówczesnego dyrektora Centrum Onkologii, prof. Marka Nowackiego. Pomógł zbieg okoliczności. Był wtedy leczony w naszej klinice prof. Marek Belka – mówienie o tym nie jest złamaniem tajemnicy lekarskiej, ponieważ sam o tym publicznie wspominał. Prof. Belka był wtedy doradcą ekonomicznym prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Nawiązała się między nami ciepła nić porozumienia. Doszliśmy do wniosku, że trzeba stworzyć dużą siłę społeczną, która będzie miała wsparcie u decydentów. Zjednoczyliśmy siły najlepszych polskich onkologów, zaangażowaliśmy dodatkowo chętnych z innych zawodów, np. prawników, ekonomistów, socjologów, artystów, dziennikarzy. Zaczęliśmy chodzić do posłów, senatorów. Wreszcie powołaliśmy Polską Unię Onkologii. Miałem satysfakcję, że doceniono mój wkład pracy i na inauguracyjnym zebraniu zostałem wybrany na prezesa. Nazwaliśmy PUO umownie stowarzyszeniem ponad podziałami z hasłem „Razem pokonamy raka”.

Od rozpoczęcia bardzo intensywnych działań na poziomie decydenckim do momentu uchwalenia ustawy minęło 5 lat. Bardzo ważną osobą w naszym gronie był ówczesny senator, doktor Marek Balicki, który był inicjatorem uchwały senackiej o pilnej potrzebie ustanowienia Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych. Potem prof. Marek Belka został kolejno ministrem finansów i premierem, a jednocześnie dr Marek Balicki został ministrem zdrowia. Dopiero wtedy udało się przeprowadzić kolejne czytania projektu ustawy w Sejmie i Senacie. Ostatecznie na plenarnym posiedzeniu Sejmu za przyjęciem ustawy głosowało ponad 450 posłów, wszyscy byli za, tylko jeden wstrzymał się od głosu. Dwa miesiące później, w lipcu 2005 r. zostaliśmy zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego i pan prezydent podpisał tę ustawę.

Prowadziliście wiele programów, m.in. „Mam haka na raka”, „Zdrowa gmina”, wspierając na szeroką skalę realizowanie Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych.

Udało nam się zmienić oblicze radioterapii w Polsce. Ten program doprowadził do poprawy wyposażenia w nowoczesny sprzęt, zwiększył się dostęp do tej ważnej w onkologii metody leczenia, podwojono liczbę chorych napromienianych w sposób bezpieczny i precyzyjny. Wyposażono wiele ośrodków w sprzęt diagnostyczny, tomografy komputerowe, rezonanse magnetyczne i urządzenia PET. Po raz pierwszy w Polsce prowadzono populacyjne narodowe programy skriningowe. Co prawda malkontenci mówią, że na cytologię zgłasza się tylko ok. 30 proc. kobiet, na mammografię ok. 50 proc., na kolonoskopię ok. 20 proc., a powinno to być 70 proc., jednak my zaczynaliśmy od zera. Zbudowanie świadomości, że trzeba z tych bezpłatnych badań skorzystać, to praca na pokolenia. Myślę, że dokładna ocena programu będzie możliwa dopiero za 5-10 lat. Wyniki leczenia w Polsce znacznie się poprawiły, choć daleko nam jeszcze do wyników w Europie Zachodniej czy USA.

Co jeszcze chciałby Pan osiągnąć?

Na pewno chciałbym, by poprawiły się wyniki leczenia chorych na nowotwory. Bardzo ważne są: wszechstronna i nieustająca edukacja całego społeczeństwa (zmiana stylu życia zgodnie z zaleceniami zawartymi w Europejskim Kodeksie Walki z Rakiem), prewencja i profilaktyka. W krajach, w których wyniki leczenia są lepsze niż u nas, zainwestowano znaczące środki finansowe w promocję postaw prozdrowotnych. Drugi ważny czynnik to środki finansowe i organizacja. W krajach, gdzie są dobre wyniki leczenia, na zdrowie przeznacza się 8-12 proc. PKB. U nas – 4,6 proc., a w 2025 ma to być 6 proc. PKB. Trzeba ten proces przyspieszyć, jeśli chcemy coś zmienić.

4 lutego obchodziliśmy Światowy Dzień Walki z Rakiem. Hasłem WHO i UICC jest już od 3 lat: „We can, I can”. Słowa „we can” odnoszą się do decydentów – realizujcie narodowe programy, zapewnijcie równy dostęp do najbardziej nowoczesnego diagnozowania i efektywnego leczenia chorób nowotworowych, a przede wszystkim inwestujcie w edukację, prewencję i profilaktykę. „I can” – to hasło skierowane do każdego z nas. To 12 punktów Europejskiego Kodeksu Walki z Rakiem. Jeśli będziemy je realizować, to możemy uniknąć w 50 proc. ryzyka zachorowania na nowotwory.

Czy uważa Pan, że zdrowie rzeczywiście stanie się priorytetem?

Jeżeli będzie taka odwaga i determinacja decydentów. Jeśli będzie wiadomo, że wszyscy równo płacimy składkę, to sądzę, że ludzie byliby w stanie zaakceptować na przykład współpłacenie za procedury niskokosztowe, takie jak kolejne badanie u lekarza rodzinnego, wyżywienie w szpitalu, zmiana pościeli. Z tych opłat można by zwolnić osoby autentycznie biedne, które trzeba chronić i wspomóc. Następne sprawy to ubezpieczenia komplementarne i dobra organizacja leczenia.

Mówił Pan o 12 krokach, które może zrobić każdy, by zapobiec nowotworom. A jak Panu udaje się je realizować?

Lubię pływać, jeździć na rowerze, chodzę do klubu sportowego. Był czas, że 3 razy w tygodniu chodziłem na siłownię, pływałem, wykonywałem ćwiczenia. Jeżdżę na nartach, chodzę po górach. Staram się zdrowo odżywiać, nie korzystam z fast foodów, alkohol piję okazyjnie, nie palę, nie leżę plackiem na słońcu, szczepię się. Kiedy mówię o zdrowym stylu życia, to staram się być wiarygodny.

7 PRZYKAZAŃ DOKTORA MEDERA

1. Powitaj pacjenta – podaj mu rękę na przywitanie.
2. Skup choć przez kilka minut tylko na nim swoją uwagę – dając do zrozumienia, że w tym czasie on jest najważniejszy dla ciebie i zbierz wywiad lekarski w sposób zwięzły i taktowny, komunikując się językiem zrozumiałym dla swojego rozmówcy i dochowując tajemnicy lekarskiej oraz innych praw pacjenta.
3. Poproś pacjenta o rozebranie się z zachowaniem jego prawa do wolności, godności i intymności, a następnie dokładnie zbadaj jego ciało w całości, w miarę możliwości mając przyzwolenie pacjenta. Nie zapomnij o badaniu piersi, per rectum i u mężczyzn jąder.
4. Na każdym etapie diagnozy i leczenia wyobrażaj sobie, że to ty jesteś na miejscu pacjenta i pomyśl, czy chciałbyś być tak samo traktowany.
5. Zważaj na każde wypowiadane do pacjenta słowa i nigdy nie odbieraj mu nadziei, mając przede wszystkim pokorę wobec własnej wiedzy niezależnie od stopnia swoich kwalifikacji, zajmowanego stanowiska czy posiadanego tytułu naukowego.
6. Pełniąc swoją niełatwą misję lekarską, bądź cierpliwy, nie zapominaj o dobrych i ciepłych słowach, nie obrażaj się i nie gniewaj na pacjenta, a swoją postawą i działaniem zaświadczaj o zbieżności swoich celów z celami pacjenta stosownie do jego potrzeb, oczekiwań i życzeń oraz zgodnie z jego wolą, światopoglądem i filozofią życia.
7. Traktuj pacjenta zawsze podmiotowo, w sposób holistyczny, nie oddzielając jego części fizycznej od psychicznej i duchowej, bowiem stanowią one jedną nierozerwalną całość.

Rozmawiała Katarzyna Pinkosz