Archiwa tagu: onkologia

Fot. arch. prywatne

Prof. dr n. med. Tomasz Szczepański: Żeby żadne dziecko nie umierało na nowotwory krwi

Naszym nadrzędnym celem jest, aby jak najmniej dzieci w Polsce, a docelowo żadne, nie umierało na nowotwory. Dzięki wspólnym działaniom 18 ośrodków onkologii i hematologii dziecięcej potrafimy obecnie wyleczyć ponad 80 proc. dzieci chorujących na nowotwory – mówi prof. dr n. med. Tomasz Szczepański, Rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, pediatra, hematolog, onkolog i hematolog dziecięcy, Kierownik Katedry i Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Dziecięcej SUM, laureat Nagrody Zaufania Złoty OTIS 2023 za wybitne osiągnięcia w rozwoju naukowym, dydaktycznym  i   infrastrukturalnym Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.

W onkologii dziecięcej, zwłaszcza w hematoonkologii, wiele się w ostatnich latach zmieniło. Do tych zmian przyczyniły się również i Pana działania, a było ich bardzo dużo, m.in. aplikacja pozwalająca na skuteczniejszą walkę z białaczkami u dzieci.

Pomysł z aplikacją zrodził się już w 2017 roku, została ona stworzona przez grupę śląskich informatyków, programistów i analityków, a samo oprogramowanie powstało we współpracy z naszymi lekarzami. To była potrzeba chwili. Dzięki tej aplikacji dziś możliwe jest prawie błyskawiczne przesyłanie między ośrodkami danych dotyczących pacjentów chorujących na ostrą białaczkę limfoblastyczną, ich wyników badań, diagnostyki, terapii, co pozwala na realną ocenę całego protokołu leczenia, a tym samym przekłada się na skuteczność leczenia.

Naszym nadrzędnym celem, a mówię to teraz jako onkolog dziecięcy, jest, aby jak najmniej dzieci w Polsce, a docelowo żadne, nie umierało na nowotwory. Dzięki wspólnym działaniom 18 ośrodków onkologii i hematologii dziecięcej potrafimy obecnie wyleczyć ponad 80 proc. dzieci chorujących na nowotwory. Rodzice nie muszą szukać na własną rękę pomocy za granicą poprzez organizowanie kosztownych zbiórek na leczenie swoich dzieci. Bardzo wiele zmieniło się w ostatnich latach na lepsze w hematoonkologii i w ogóle w onkologii dziecięcej. Chociaż mamy coraz większy dostęp do refundowanych nowoczesnych terapii, także tych celowanych, jednak nadal musimy korzystać ze wsparcia fundacji w wielu aspektach terapii i leczenia wspomagającego. Problemem wciąż pozostaje dostęp do diagnostyki molekularnej, zwłaszcza guzów litych i nowotworów ośrodkowego układu nerwowego.

Właśnie z myślą o rozwoju badań klinicznych w Polsce przy Śląskim Uniwersytecie Medycznym powstała nowa placówka.

W listopadzie zeszłego roku, w partnerstwie z naszymi szpitalami – Górnośląskim Centrum Medycznym i Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Katowicach nastąpiło otwarcie  Centrum Wsparcia Badań Klinicznych SUM z Ośrodkiem Wczesnych Faz.

To miejsce, które zostało stworzone z myślą o pacjentach i dla pacjentów, dzięki czemu będą mieli ułatwiony dostęp do nowych, nieodpłatnych innowacyjnych terapii i najnowszych metod leczenia. Zrąb tej placówki zawiązał się już wcześniej, w naszym Centrum Transferu Technologii. Na Centrum Wsparcia pozyskaliśmy środki z Agencji Badań Medycznych, co świadczy, że Agencja doceniła potrzebę funkcjonowania takiej placówki.

Życie i zdrowie są najważniejszymi wartościami dla każdego człowieka. A obowiązkiem i przywilejem naukowców jest poszukiwanie nowych technologii i rozwiązań medycznych, pozwalających na przywracanie i zachowanie zdrowia pacjentów.

Śląski Uniwersytet Medyczny jest jedną z najważniejszych uczelni medycznych w Polsce, w tym roku obchodzi 75-lecie swojego istnienia. Od wielu lat uczelnię kończy największa liczba studentów wśród innych uczelni medycznych. Co składa się na ten sukces?

Kierujemy się zasadą, żeby kształcić jak najlepiej, tak aby nasz system ochrony zdrowia się poprawiał. To nasze motto. Dbamy o to, żeby uczelnia miała otwarty charakter, o dialog ze studentami, doktorantami. Doceniamy tych, którzy osiągają sukcesy, jednocześnie starają się przyciągać tych najlepszych. Dlatego stale udoskonalamy politykę rekrutacyjną. Bardzo sprawnie działa nasz dział komunikacji, dbając o to, żeby uczelnia była widoczna nie tylko w Polsce. Możemy się pochwalić doskonale rozwijającą się współpracą z wieloma ośrodkami naukowymi i klinicznymi za granicą.

Kolejnym przykładem dbałości o rozwój infrastruktury i dydaktyki jest utworzenie filii Wydziału Lekarskiego w Bielsku-Białej.

Chcielibyśmy, aby pierwsi studenci mogli rozpocząć tu na ukę jak najszybciej. I jest to całkiem realne. Tworząc tę filię, mieliśmy na uwadze, aby mogli u nas studiować studenci, którzy z różnych powodów, głównie materialnych, nie rozważali studiowania medycyny w Katowicach, choć oba miasta dzieli relatywnie niewielka odległość.

W Pana przypadku powiedzenie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni sprawdza się idealnie. Jest Pan absolwentem tej uczelni, a Pana Mama była jedną z jej pierwszych absolwentek. Nie miał Pan wyboru…

I bardzo się z tego cieszę.

Rozmawiała: Bożena Stasiak

Prof. Jacek Jassem: Ta ustawa zmieniła Polskę

Batalia o ustawę trwała 3,5 roku. Udało się w końcu przekonać parlamentarzystów i uchwalono ją w 2010 r. Ona odmieniła Polskę. Nikt nie pali w restauracjach, pociągach, hotelach ani dyskotekach, a młodzi ludzie dziwią się, że kiedyś było inaczej. Poprawił się także nasz zewnętrzny wizerunek – mówi prof. Jacek Jassem, laureat Nagrody Zaufania Złoty OTIS 2020 w kategorii lekarz i społecznik, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

Polska ma wielu wspaniałych lekarzy onkologów; dzięki temu wyniki leczenia mamy znacznie lepsze niż wynikałoby z ilości pieniędzy wydawanych na onkologię. Co skłania lekarza onkologa, by zająć się nie tylko swoimi pacjentami, ale także inicjowaniem zmian dotyczących całej onkologii w Polsce – tak jak robi to Pan konsekwentnie od wielu lat?

Jako lekarz widzę zjawiska dotyczące nie tylko pojedynczego chorego, ale także szeroko pojętej walki z rakiem. Dostrzegam rzeczy wymagające przedsięwzięć systemowych. Działanie na poziomie pojedynczego pacjenta nie wystarczy, by zmienić rzeczywistość. Dlatego od lat podejmuję również inicjatywy w zakresie zdrowia publicznego i edukacji społecznej, a także przedstawiam propozycje zmian w polskim systemie ochrony zdrowia.

Dziś już jak coś oczywistego traktujemy fakt, że w miejscach pracy i restauracjach nie pali się papierosów. Wprowadzenie zakazu palenia w takich miejscach to Pana inicjatywa. Czy wprowadzenie ustawy zakazującej palenia w miejscach publicznych było proste?

Na początku XXI wieku kolejne kraje wprowadzały tego typu regulacje. W 2004 r. z „Zielonej Księgi” Unii Europejskiej dowiedziałem się, że z powodu biernego palenia w UE umierało wówczas rocznie 90 tys. osób, w tym w Polsce 9 tys. Przewyższało to łączną liczbę zgonów z powodu wypadków drogowych, wypadków w pracy, samobójstw i zabójstw. Pomyślałem, że nasze państwo powinno chronić swoich obywateli przed narażeniem na dym tytoniowy. Jako pierwsza taki zakaz wprowadziła Irlandia. Początkowo ludzie nie wyobrażali sobie, że w irlandzkim pubie nie będzie można palić. Ustawa okazała się jednak sukcesem i tą drogą poszły kolejne kraje. Przeżyłem szok, gdy zobaczyłem wolne od dymu, poprzednio potwornie zadymione, kluby jazzowe w Nowym Jorku. Pomyślałem, że trzeba to zrobić także w Polsce.

Wiele osób twierdziło, że to się nie uda, ponieważ Polacy są niepokornym narodem. Byłem przekonany, że są to nieuzasadnione obawy, że do egzekwowania nowych przepisów nie trzeba będzie angażować organów ścigania, bo ludzie sami je wymuszą. Nie chciałem także, abyśmy w tej dziedzinie stali się niechlubnym skansenem Europy. Pierwszą propozycję przedstawiłem na konferencji prasowej w 2006r. i wiele osób przyjęło ją z zaskoczeniem. Nie miałem jednak wątpliwości, że nie ma na co czekać. Później okazało się, że nie jest to takie proste. Przede wszystkim nie było chętnych, aby napisać nowelizację poprzedniej ustawy antytytoniowej z 1995 r. Jako lekarz nie wiedziałem, jak tworzy się takie akty prawne, więc musiałem się tego nauczyć. Zapoznałem się z podobnymi dokumentami z innych krajów, zobaczyłem, jaką formę mają nowelizacje ustaw w Polsce, a na koniec wstępny projekt pokazałem prawnikom. Propozycję tę przedstawiłem sejmowej Komisji Zdrowia, która formalnie wystąpiła z inicjatywą ustawodawczą. Niestety procesu legislacyjnego nie udało się dokończyć przed jesiennymi wyborami 2007 r., więc w nowej kadencji Sejmu trzeba było wszystko zaczynać od nowa.

Trudno było przekonać posłów, z których wielu paliło…

Przede wszystkim musieliśmy wszystkich przekonać, że ta ustawa nie grozi załamaniem gospodarki, że ludzie nie uciekną z restauracji, pubów czy dyskotek, że da się w pociągu wytrzymać kilka godzin bez papierosa. Zgodnie z oczekiwaniami największy opór stawiali lobbyści związani z przemysłem tytoniowym. Było jednak również sporo osób z życia publicznego, które wyrażały opinię, że to rozwiązanie ogranicza swobody obywatelskie i jest niedemokratyczne. Tłumaczyłem, że nasza konstytucja zapewnia ludziom prawo do zdrowia, a nie do jego niszczenia i że państwo powinno podejmować działania dla wyższego dobra. Wolność ma granice i kończy się tam, kiedy szkodzi innym.

Batalia o ustawę trwała 3,5 roku. Udało się w końcu przekonać parlamentarzystów i uchwalono ją w 2010 r. Ona odmieniła Polskę. Nikt nie pali w restauracjach, pociągach, hotelach ani dyskotekach, a młodzi ludzie dziwią się, że kiedyś było inaczej. Poprawił się także nasz zewnętrzny wizerunek. To był ważny krok, ale nadal jest wiele do zrobienia w zakresie zdrowia publicznego, szczególnie jeśli chodzi o działania zapobiegające nowotworom.

Jak dziś patrzy Pan na problem palenia papierosów w Polsce? Liczba palaczy spada, ale nie tak szybko jak w wielu innych krajach. Niektóre z nich chcą wkrótce stać się wolne od tytoniu. W Polsce do tego daleko.

Niestety Polska nadal jest krajem, w którym pali się dużo, choć liczba palących mężczyzn zmniejszyła się w ciągu ostatnich 50 lat o połowę. Niestety, nie dotyczy to kobiet – tu niewiele się zmienia. To dosyć dziwne, ponieważ zwykle kobiety bardziej dbają o swoje zdrowie. Wcześniej czynnikiem wyróżniającym liczbę palących osób była płeć (mężczyźni palili częściej niż kobiety), teraz jest to przede wszystkim poziom wykształcenia. Osoby z podstawowym wykształceniem palą pięciokrotnie więcej niż z wyższym. Najwięcej palą bezrobotni. Programy edukacyjne powinny być zatem zróżnicowane i adresowane głównie do mniej wykształconych osób. Bardzo ważna jest również edukacja dzieci i młodzieży – postawy prozdrowotne trzeba bowiem kształtować jak najwcześniej.

Ok. 2/3 nowotworów ma przyczyny w stylu życia i diecie. W innych krajach ludzie żyją znacznie zdrowiej niż w Polsce. Nie ma powodu, żeby u nas było inaczej. To nie jest wina społeczeństwa, że zachowuje się nieracjonalnie, lecz tych, którzy powinni to społeczeństwo edukować: lekarzy, polityków, autorytetów społecznych. Trochę to zaniedbaliśmy.

Jest Pan jednym z głównych twórców pierwszego polskiego cancer planu. Jak doszło do jego powstania?

W Polsce jesteśmy mistrzami działań interwencyjnych. Jeżeli dzieje się coś złego, to próbujemy ratować sytuację, często jednak w sposób chaotyczny i mało skuteczny. Onkologia jest bardzo przewidywalną dziedziną medycyny. Można bowiem dokładnie przewidzieć, co wydarzy się za kilka czy kilkanaście lat; ile osób zachoruje i umrze z powodu nowotworów, ilu będziemy potrzebowali specjalistów, pielęgniarek, sal operacyjnych, sprzętu czy leków. Nie ma powodu, aby improwizować. Gdy byłem szefem Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, stworzyliśmy w grupie około 200 specjalistów różnych dziedzin oraz pacjentów plan obejmujący wszystkie obszary walki z rakiem: zarządzanie systemem, edukację, profilaktykę, wczesne wykrywanie, diagnostykę, leczenie i wychodzenie z choroby.

W innych krajach takie cancer plany już powstawały?

Tak, państwa UE zostały poproszone o przedstawienie takich opracowań do końca 2014 r. Polska była wówczas jednym  z nielicznych państw, które tego nie zrobiły. Ponieważ rząd nie był tym specjalnie zainteresowany, rozpoczęliśmy oddolny proces. Najpierw na podstawie sondażu przeprowadzonego w środowisku medycznym upewniliśmy się, że rzeczywiście chce ono uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Zaczęliśmy od przygotowania kilku studyjnych opracowań opisujących stan wyjściowy. Na podstawie wybranych nowotworów pokazywały one systemowe problemy i obszary wymagające działań naprawczych. Następnie zorganizowaliśmy serię spotkań z udziałem onkologów i specjalistów innych dziedzin, aby wspólnie wypracować najlepsze rozwiązania. W przygotowaniu strategii korzystaliśmy z najlepszych doświadczeń innych krajów, bo wiele problemów ma charakter uniwersalny. Oprócz onkologów w pracach uczestniczyli eksperci z wielu innych dziedzin: socjologii, ekonomii, psychologii i systemów ochrony zdrowia. Była też grupa lekarzy POZ, ponieważ ich rola w profilaktyce, wczesnym wykrywaniu raka i opiece po zakończeniu specjalistycznego leczenia jest ogromna. Współpraca była bardzo dobra i zaowocowała porozumieniem podpisanym przez towarzystwa onkologiczne i medycyny rodzinnej. W zespole było też kilkunastu pacjentów, ponieważ chcieliśmy uwzględnić ich oczekiwania. Praca toczyła się w 10 grupach roboczych, które odbyły kilkadziesiąt spotkań i telekonferencji. Ostatecznie polski cancer plan przedstawiliśmy w czerwcu 2014 r., a jego wdrażanie miało się rozpocząć od 2015 r. Opracowany w wersji polskiej i angielskiej dokument zawierał pięć rozdziałów i około 100 celów, wraz z odpowiadającymi im zadaniami. Został wysoko oceniony w kraju i za granicą, stał się podstawą do podobnych opracowań w innych krajach. W ubiegłym roku bliźniaczą strategię wdrożyła np. Chorwacja. Niestety, nie udało się to w Polsce. Mimo że w pracach nad dokumentem uczestniczyli przedstawiciele wszystkich środowisk, a ostateczna wersja była wynikiem kompromisu, nadal był on kontestowany. Krytykowano np. proponowane przejście z modelu szpitalnego na ambulatoryjny, co naruszało interesy dużych szpitali onkologicznych. Dzisiaj wiadomo, że w tym kierunku idzie cały świat i nie ma od niego odwrotu.

Cancer plan przygotowany przez PTO nie wszedł w życie, jednak twórcy przyjętej niedawno Narodowej Strategii Onkologicznej przyznawali, że wiele z niego korzystali. I że byłoby im znacznie trudniej ją stworzyć, gdyby cancer planu nie było.

Mimo że plan nigdy nie stał się oficjalnym dokumentem państwowym, wiele zawartych w nim celów w ciągu kolejnych kilku lat udało się wdrożyć. Przede wszystkim zniesiono limity na świadczenia onkologiczne. Wprowadzono obowiązkowe konsylia lekarskie, podniesiono rangę wytycznych i zaczęto monitorować ich przestrzeganie, ruszyły, choć z dużymi przeszkodami, prace nad skoordynowaną opieką onkologiczną, poprawiła się diagnostyka genetyczna i patologiczna. Onkologia wygląda dziś zupełnie inaczej niż w 2014 r.; stała się przedmiotem publicznej debaty. Wcześniej była kopciuszkiem – uważano, że wydawane na nią środki są stracone. Pokazaliśmy, że warto w nią inwestować, bo pozwala setkom tysięcy ludzi wrócić do rodziny i społeczeństwa.

Jak ocenia Pan niedawno przyjętą Narodową Strategię Onkologiczną z perspektywy twórcy cancer planu?

Niezręcznie mi o niej mówić, nie chciałbym bowiem sprawiać wrażenia, że bardziej cenię to, co stworzył nasz zespół. Postulaty zawarte w NSO trudno podważać. Natomiast nie wiadomo, jak mają być zrealizowane. W NSO są bowiem wyłącznie obietnice i deklaracje, niektóre sformułowane bardzo ogólnie, nie ma natomiast działań, które w tym celu należy podjąć. Jeśli chcemy coś osiągnąć, to musimy sprecyzować, jak należy to zrobić i ile to będzie kosztowało. NSO jest dokumentem państwowym i spodziewałbym się, że będzie mu towarzyszył szczegółowy dokument wykonawczy, harmonogram, kosztorys, mierniki monitorowania itd. Bez tego trudno powiedzieć, czy Narodowa Strategia Onkologiczna jest wykonalna w kategoriach organizacyjnych i finansowych.

Narodową strategię ogłoszono z wielkimi fanfarami, jednak przeznaczono na nią niewiele więcej pieniędzy niż kilkanaście lat temu na jej poprzednika, czyli Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych. W 2006 r. było to 250 mln zł, po 16 latach nominalnie jest tyle samo, ale siła nabywcza tej kwoty jest o kilkadziesiąt procent mniejsza. Docelowo na zawierającą blisko 100 obietnic NSO ma być przeznaczane 500 mln zł rocznie. Jest to jednak realnie niewiele więcej niż w 2006 r., a poza tym trzeba pamiętać, że od tego czasu liczba zachorowań wzrosła ze 130 do 190 tys. rocznie. Moje zastrzeżenia budzi też nazwa nowej strategii. Tego typu dokumenty noszą zawsze nazwę cancer control, czyli walka z rakiem, co jest znacznie szerszym pojęciem niż onkologia.

Rozmawiała Katarzyna Pinkosz

PROF. JACEK JASSEM, KIEROWNIK KATEDRY I KLINIKI ONKOLOGII I RADIOTERAPII GDAŃSKIEGO UNIWERSYTETU MEDYCZNEGO, JEDEN Z NAJCZĘŚCIEJ CYTOWANYCH POLSKICH LEKARZY. CZŁONEK PAU, ACADEMIA EUROPEA I EUROPEAN ACADEMY OF CANCER SCIENCES. W LATACH 2007-2008 PRZEWODNICZĄCY INTERNATIONAL AFFAIRS COMMITTEE W AMERICAN SOCIETY OF CLINICAL ONCOLOGY, W LATACH 2010-2014 PREZES POLSKIEGO TOWARZYSTWA ONKOLOGICZNEGO, W LATACH 2017-2018 PRZEWODNICZĄCY TOBACCO CONTROL AND SMOKING CESSATION COMMITTEE PRZY MIĘDZYNARODOWYM TOWARZYSTWIE DO BADAŃ NAD RAKIEM PŁUCA (IASLC). CZŁONEK HONOROWY POLSKIEGO TOWARZYSTWA ONKOLOGICZNEGO I POLSKIEGO TOWARZYSTWA CHIRURGII ONKOLOGICZNEJ. KOORDYNOWAŁ PRZYGOTOWANIE STRATEGII WALKI Z RAKIEM W POLSCE 2015-2024, PREZES POLSKIEJ LIGI WALKI Z RAKIEM.