Archiwa tagu: kardiologia

Dr n. med. Halszka Kamińska

Fascynująca i logiczna kardiologia – z dr n. med. Halszką Kamińską z Kliniki Kardiologii Wieku Dziecięcego i Pediatrii Ogólnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego rozmawia Bożena Stasiak.

Rodzice dzieci trafiających do kliniki, w której Pani pracuje, nie szczędzą pochwał pod Pani adresem. Wychwalają nie tylko za profesjonalizm, ale i pełne ciepła podejście do małych pacjentów. Nigdy nie zbywa ich Pani suchymi komunikatami, ale dokładnie wyjaśnia procedury lecznicze, objaśnia przebieg zabiegów. Nic dziwnego, że nie było mi łatwo skontaktować się z Panią, będącą wciąż w biegu. A dlaczego kardiologia i na dodatek dziecięca?

Pewnie chciałaby Pani wiedzieć, czy w mojej rodzinie byli jacyś kardiolodzy bądź pediatrzy? Otóż nie, pochodzę z rodziny inżynierskiej, wszyscy są ścisłymi umysłami, ale nauki ścisłe mają wiele wspólnego z medycyną. A kardiologia dlatego, że uważam ją za najbardziej logiczną dziedzinę medycyny. I po prostu musiała to być kardiologia dziecięca, w której wciąż jest tyle do zrobienia i odkrycia. Poza tym, cóż, każdy człowiek jest fascynujący, ale dzieci najbardziej.

Pani praca doktorska, obroniona w zeszłym roku, oczywiście też dotyczyła kardiologii dziecięcej.

Jak najbardziej. Zajęłam się zagadnieniem przydatności echokardiografii trójwymiarowej do oceny funkcji komór serca u dzieci. Metody obrazowania w kardiologii, szczególnie u dzieci, są tematem również moich obecnych zainteresowań. Tyle się teraz dzieje w tych technikach, są coraz doskonalsze. Kiedyś musieliśmy się nieźle napracować, żeby wykonać małemu dziecku echo serca, teraz praktycznie wystarczy przysłowiowe jedno naciśnięcie guzika, żeby otrzymać piękny, czytelny obraz w technice 3D. I to tylko z jednego uderzenia serca! Jeszcze nie tak dawno wydawałoby się to niewiarygodne.

Mówi Pani o echokardiografii, ale chyba skuteczniejszy jest rezonans magnetyczny? Czy ewentualne kolejne zastosowania tej techniki również leżą w Pani zainteresowaniach naukowych?

To nie jest tak, że jedną metodę badam w oderwaniu od innych. Każda z nich ma plusy i minusy. Pisząc swoją pracę doktorską, oczywiście porównywałam inne techniki z echokardiografią. Kardiologiczny rezonans magnetyczny, w ocenie objętości i funkcji komór serca jest złotym standardem, ale też badaniem bardziej czasochłonnym i u mniejszych dzieci wymaga znieczulenia. Natomiast najnowsza trójwymiarowa technologia echo serca jest bardziej dostępna, tańsza i nie mniej skuteczna, zarówno do oceny objętości, jak i funkcji skurczowej lewej oraz prawej komory serca u dzieci.

Prof. Jadwiga Moll, znana kardiolog, recenzując Pani pracę doktorską, napisała m.in. „Praca posiada wysokie walory naukowe, poznawcze i praktyczne oraz nowatorski charakter”. To zobowiązuje.

Wiem o tym, dlatego w dalszym ciągu zamierzam śledzić nowoczesne metody obrazowania, jednocześnie zajmując się ich praktycznym zastosowaniem w klinice, do czego zresztą stale nas mobilizuje nasz kierownik – prof. Bożena Werner. Cała kardiologia jest niezwykle ciekawa; fascynująca jest arytmia, ale najbliższa mojemu sercu jest właśnie obrazówka.

Bierze Pani pod uwagę, że może w jakiejś, bliżej nieokreślonej, przyszłości, zainteresuje Panią inna dziedzina medycyny?

Jeśli już, to medycyna sportowa, w zasadzie naturalnie wynikająca z kardiologii. Pewnie dlatego, że sama jestem osobą aktywną fizycznie, gram w siatkówkę, chodzę na zajęcia fitness. Wtedy odpoczywa głowa, którą muszę mieć jak najbardziej otwartą.

Rozmawiała Bożena Stasiak

prof. Włodzimierz Januszewicz
prof. Włodzimierz Januszewicz

prof. Włodzimierz Januszewicz

Honorowa Nagroda Zaufania „Złoty OTIS 2019” w uznaniu dorobku naukowo-dydaktycznego w medycynie

ROZMOWA Z PROF. WŁODZIMIERZEM JANUSZEWICZEM, WIELOLETNIM KIEROWNIKIEM KATEDRY I KLINIKI CHORÓB WEWNĘTRZNYCH I NADCIŚNIENIA TĘTNICZEGO AKADEMII MEDYCZNEJ W WARSZAWIE, HONOROWYM PREZESEM POLSKIEGO TOWARZYSTWA NADCIŚNIENIA TĘTNICZEGO.

Panie Profesorze, jaka była Pana droga do medycyny?

Pochodzę z lekarskiej rodziny. Myślę, że atmosfera lekarska w domu spowodowała, że wybrałem ten zawód. Mój ojciec był internistą, najpierw pracował w Petersburgu, a potem przez Litwę dotarł do Warszawy, gdzie pracował w Miejskiej Pomocy Lekarskiej do Powstania Warszawskiego.
W wieku 17 lat zostałem żołnierzem, wziąłem udział w powstaniu, moja Siostra była sanitariuszką. Trafiłem do obozu w Pruszkowie, skąd wydobył mnie krewny, który był dyrektorem szpitala w Pruszkowie. Gdy wróciłem do Warszawy, zastałem tylko zgliszcza i gruzy. Pojechałem do Łodzi i tam rozpocząłem studia medyczne. W trakcie studiów zostałem asystentem fizjologii, co okazało się dla mnie ważne na przyszłość. Potem przeniosłem się do Warszawy. Jeszcze na studiach rozpocząłem pracę jako wolontariusz
w II Klinice Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Warszawie. To była klinika o wielkich tradycjach. Jej klinicyści współtworzyli polską internę. Całe moje życie zawodowe było związane z tą kliniką.

Skąd zainteresowanie nadciśnieniem tętniczym?

Mój nauczyciel, profesor Dymitr Aleksandrow, ówczesny kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, polecił mi, żebym się zajął badaniem znaczenia i roli katecholamin w rozwoju nadciśnienia tętniczego. Bardzo istotny wpływ
na moją pracę miał pobyt w Sztokholmie, w Karolinska Institutet, kierowanym przez profesora Ulfa von Eulera, odkrywcy noradrenaliny, laureata Nagrody Nobla. W jego zakładzie nauczyłem się oznaczać noradrenalinę w moczu metodą fluorymetryczną, opracowaną przez profesora. Przekazał on naszej klinice fluorymetr, aparat służący do oznaczania katecholamin, a to stworzyło możliwość utworzenia w klinice pracowni katecholaminowej.
Kolejny bardzo ważny moment to mój pobyt w Columbia Presbyterian Medical Center, w klinice o światowej renomie. Pracowałem tam jako stypendysta fundacji Rockefellera w pracowni prof. Johna Laragha jednego
z najwybitniejszych badaczy nadciśnienia tętniczego. Oznaczałem tam aldosteron u chorych z nadciśnieniem tętniczym. Stwierdziliśmy, że najwyższe stężenie tego hormonu jest u chorych ze złośliwym nadciśnieniem tętniczym. I tam po raz pierwszy poznałem uczucie wielkiej satysfakcji z odkrycia nowego zjawiska, które zbliża do poznania istoty choroby.

Panie Profesorze, jak w latach 50. diagnozowano i leczono nadciśnienie tętnicze?

Możliwości diagnostyczne były bardzo ograniczone. Badania polegały na wnikliwym wywiadzie, pomiarze ciśnienia manometrem rtęciowym, badaniu fizykalnym, badaniu dna oka, badaniu radiologicznym i EKG oraz podstawowych badaniach biochemicznych. W następnych dekadach byłem świadkiem spektakularnego postępu diagnostycznego. Kolejne dekady przynoszą nowe metody jak echokardiografia, ultrasonografia, tomografia
komputerowa, rezonans magnetyczny, badania scyntygraficzne – one pozwalają ocenić serce, naczynia, nawet stan ściany naczynia, funkcje śródbłonka. Rozwijają się badania genetyczne, które mają bardzo duże znaczenie. Przenośny aparat do mierzenia ciśnienia, który dawał
możliwość pomiaru przez całą dobę, po raz pierwszy zobaczyłem w klinice w Oxfordzie. Ale o rzeczywistym postępie zadecydowało wprowadzenie aparatu do całodobowego pomiaru ciśnienia, bo pozwoliło lepiej ocenić leczenie. Stwierdzono, że brak spadku fizjologicznego ciśnienia w nocy jest niekorzystny dla ustroju i sprzyja powikłaniom sercowo-naczyniowym. To był ogromny postęp i dzisiaj kładzie się nacisk na pomiary ciśnienia poza
gabinetem lekarskim.

Jak wyodrębniono hipertensjologię z kardiologii? Jak doszło do powstania kliniki nadciśnienia tętniczego?

Duży postęp spowodował, że w internie wyodrębniła się hipertensjologia i powstały kliniki nadciśnienia tętniczego na całym świecie. To był światowy trend, któremu byłem bardzo przychylny i popierałem utworzenie takiej kliniki w Polsce.

Jest Pan laureatem licznych nagród, a także autorem pierwszego podręcznika o nadciśnieniu tętniczym. Co dla Pana jest największym
zawodowym sukcesem?

Największym moim sukcesem jest utworzenie w klinice zespołu składającego się z lekarzy, klinicystów, biochemików klinicznych, którzy badali patogenezę i patofizjologię nadciśnienia tętniczego. Szczególnie te badania dotyczyły wtórnej postaci nadciśnienia. Tu mieliśmy spore osiągnięcia, bo opracowane przez biochemików metody oznaczania katecholamin pozwoliły upowszechnić w Polsce badanie diagnostyczne, które dało szansę na prawidłowe rozpoznanie i całkowite wyleczenie. Ci chorzy mają możliwość wyleczenia za pomocą leczenia chirurgicznego.
Bo nadciśnienie pierwotne wymaga leczenia hipotensyjnego.
Nadciśnienie tętnicze jest chorobą, która nie wywołuje dolegliwości.

Jak przekonać ludzi do regularnego mierzenia ciśnienia i leczenia?

Powiedziałbym pacjentowi, co mu grozi, jeżeli nie zmierzy ciśnienia, nie pójdzie do lekarza i nie będzie przyjmował systematycznie leków. A grozi, mu: zawał serca, udar mózgu, uszkodzenie czynności nerek. Nadciśnienie tętnicze niszczy układ naczyniowy, uszkadza serce, uszkadza mózg. Pacjenta trzeba przekonać, żeby podjął leczenie.

Pochodzi Pan z lekarskiej rodziny, Pańscy synowie również są lekarzami, czy wnuki będą kontynuować tradycję rodzinną?

Moim (naszym z żoną) największym osiągnięciem życiowym jest to, że wnuk jest lekarzem. Czwarte pokolenie w rodzinie. Specjalizuje się w gastroenterologii, kończy stypendium w Cambridge. Wnuczka jest biologiem.

Panie Profesorze, jaka jest Pana recepta na nadciśnienie i na długie życie?

Ważne jest przede wszystkim zachowanie aktywności fizycznej, ruch, przestrzeganie odpowiedniej diety i, co jest ogromnie ważne, utrzymanie zainteresowania otoczeniem, zainteresowanie światem, życiem.

Rozmawiali: Anna Rogala i Paweł Kruś
prof. Michał Tendera
prof. Michał Tendera

prof. Michał Tendera

Honorowa Nagroda Zaufania „Złoty Otis 2019” w uznaniu dorobku naukowo-dydaktycznego w medycynie

ROZMOWA Z PROF. HAB. DR. N. MED. MICHAŁEM TENDERĄ,
KARDIOLOGIEM, KIEROWNIKIEM III KATEDRY KARDIOLOGII ŚLĄSKIEGO
UNIWERSYTETU MEDYCZNEGO.

Ma Pan opinię człowieka niezwykle skromnego, o czym zresztą przekonały mnie już pierwsze minuty rozmowy z Panem. A przecież liczne nagrody i funkcje, które ma Pan na swoim koncie, mogłyby niejednemu profesorowi przewrócić w głowie… Ponieważ nie lubi Pan chwalić się swoimi osiągnięciami, tylko przypomnę niektóre: jako pierwszy na Śląsku wykonał Pan poszerzenie naczyń wieńcowych i założył stent pacjentowi, był Pan prezesem Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego i prezydentem europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego, jest Pan członkiem PAU i PAN, znalazł się Pan w gronie najbardziej wpływowych naukowców świata. Już nie wspominam o licznych publikacjach w prestiżowych czasopismach naukowych. Imponujące! A jak zaczęła się Pana droga do kardiologii?

Można powiedzieć, że trochę przypadkiem. Na studiach należałem do koła naukowego przy Katedrze Fizjologii i tam zajmowałem się elektrofizjologią, ale już wówczas chyba ciągnęło mnie do serca, bo moje pierwsze publikacje, pochodzące z tamtego okresu, dotyczą elektrofizjologii komórkowej serca. To bardzo ciekawa dziedzina, ale chciałem być bliżej chorego, bo uważam, że po to się idzie na studia medyczne, żeby być bliżej pacjenta. Pod koniec studiów dowiedziałem się, że w Zabrzu otwiera się nowy ośrodek kardiologiczny. I tak to się zaczęło, od Zabrza do Katowic.

Przez tyle lat pracy mógł Pan obserwować zmiany zachodzące w polskiej kardiologii. Kiedyś, jak wspomniał Pan w jednym z wywiadów, możliwości interwencyjne były mocno ograniczone. Gdy jako młody lekarz jeździł Pan w pogotowiu, nieco humorystycznie dzieliliście medycynę na nadprzeponową i podprzeponową. W przypadku tej pierwszej interwencja polegała na podawaniu nitrogliceryny i eufiliny, w przypadku tej drugiej była to atropina, papaweryna czy pyralgina.

Dokonaliśmy ogromnego skoku. Nasza kardiologia kliniczna jest dziś porównywalna z tą światową, w leczeniu nie odbiegamy od tego, co dzieje się na świecie. Niestety, od światowych standardów odbiegamy w zakresie
badań eksperymentalnych, co ma związek zarówno z organizacją, jak i finansowaniem nauki. Kardiologia stała się prawdziwą pasją Pana życia, a co szczególnie?

Moje zainteresowania dotyczą głównie choroby wieńcowej, niewydolności serca i wykorzystania komórek macierzystych w kardiologii. Byłem lub jestem członkiem komisji sterujących międzynarodowymi badaniami klinicznymi poświęconymi tym tematom. Obecnie interesuję się różnymi
aspektami prewencji i terapii miażdżycy.

Niewątpliwie odniósł Pan ogromny sukces zawodowy. A prywatnie? Czuje się Pan spełniony?

Mam wspaniałą rodzinę, żona też jest profesorem medycyny. A sukces? Odpowiem słowami przypisanymi Billowi Cosby’emu: „Nie znam klucza do sukcesu, ale kluczem do niepowodzenia jest próba zadowolenia Wszystkich”.

Czy dziś wyobraża Pan sobie, że mógłby wykonywać inny zawód?

Absolutnie nie. Gdybym po raz drugi miał wybierać, z pewnością byłaby to również kardiologia.

Co powiedziałby Pan młodym, wchodzącym w ten zawód?

Młodzi powinni pamiętać o tym, że muszą być lepsi ode mnie, bo to jest warunek postępu. Jest też, jak zwykle, druga strona medalu. Praca jest niezmiernie ważna, ale trzeba pamiętać o tym, że życie zawiera również inne ciekawe elementy. A najważniejsze jest to, by pozostawać normalnym.

Rozmawiała Bożena Stasiak