prof. Jan Krzysztof Ludwicki
prof. Jan Krzysztof Ludwicki

prof. Jan Krzysztof Ludwicki

ROZMOWA Z PROF. DR. HAB. NAUK FARMACEUTYCZNYCH JANEM KRZYSZTOFEM LUDWICKIM

Całe zawodowe życie związał Pan z Narodowym Instytutem Zdrowia Publicznego – Państwowym Zakładem Higieny, który niedawno obchodził stulecie. Pan przepracował w nim niemal połowę tego czasu. Od 1970 roku. Od asystenta do dyrektora Instytutu.

Rzeczywiście, dotąd nie uświadamiałem sobie, że rok przed moim rozpoczęciem pracy w PZH instytucja ta obchodziła pięćdziesięciolecie istnienia. Od tego czasu minęło 49 lat. Była to placówka, w której mogłem realizować moje ambicje naukowe. Dosyć szybko zrobiłem doktorat, zajmowałem się wówczas strukturami subkomórkowymi i możliwością ich wykorzystania w badaniach toksykologicznych. Później udało mi się zdobyć stypendium roczne w USA, gdzie kształciłem się w zakresie toksykologii
rtęci i jej związków. Po powrocie habilitowałem się z tej tematyki w 1986 roku. Do habilitacji pracowałem wyłącznie naukowo. Później awansowałem i musiałem zająć się również sprawami administracyjnymi Instytutu.

Pana specjalnością jest toksykologia pestycydów.

Jest ona powiązana z toksykologią żywności, ponieważ te substancje dostają się do organizmu z pożywieniem. W naszych badaniach sprawdzaliśmy, od jakiej dawki pestycydy mogą powodować zmiany niekorzystne dla naszych organizmów. Już słynny Paracelsus powiedział, że wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, jest to kwestia dawki. Staraliśmy się więc wyciągnąć z każdej substancji, która była proponowana jako pestycyd albo jako dodatek do żywności, wszystko co możliwie najgorsze. Po to, żeby później z czystym sumieniem móc powiedzieć, że nawet jeśli ta substancja znajdzie się w jakichś ilościach żywności, bo niestety zawsze się znajduje, to w świetle aktualnej wiedzy jest to bezpieczne, nie stanowi zagrożenia dla zdrowia.

Uczestniczył Pan w międzynarodowych projektach w tym zakresie.

Już pod koniec lat 70. Jako jeden z przedstawicieli Polski uczestniczyłem w posiedzeniach Komitetu do Spraw Pozostałości Pestycydów FAO-WHO. Gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, tę działalność kontynuowaliśmy w Komisji Europejskiej.

Wraz z zespołem badał Pan również wpływ pestycydów na dzieci i niemowlęta.

Sprawdzaliśmy, jak pestycydy kumulują się w organizmach matek. Do jakiego stopnia na pozostałości pestycydów mogą być narażone niemowlęta karmione piersią i czy pestycydy potrafią przenikać przez łożysko do płodu. Mamy wiele ciekawych obserwacji. Powstało na ten temat pod moim kierunkiem kilka doktoratów. Do tej pory te prace uznawane są za Pionierskie i są cytowane na całym świecie. Wiele osób spośród moich
pracowników uzyskało stopień doktora, a trzy osoby zrobiły habilitację.

Chciałbym jeszcze zapytać o ogólne przesłanie, które wynika z pańskich badań. Czego powinniśmy się obawiać, a które nasze obawy czy strachy są nieuzasadnione?

Łatwiej jest wymienić te nieuzasadnione. To są obawy związane np. z GMO. Natomiast uzasadnione są obawy, jeśli chodzi o narażenie na pestycydy. Chociaż robimy wszystko, żeby było ich jak najmniej, na razie nie udało się ich wyeliminować z rolnictwa. To są substancje zaprojektowane po to, żeby zabijać istoty żywe, a stosujemy je na produkty, które stają się żywnością.
Mogę jednak powiedzieć, że zgodnie z moją wiedzą żywność jest bezpieczna. Nie w stu procentach, bo zawsze się zdarzają błędy w stosowaniu pestycydów, ale generalnie nie ma dużych powodów do niepokoju. Trzeba jednak pamiętać, że zawsze czegoś możemy nie wiedzieć, że nauka jeszcze nie wpadła na trop jakiegoś zagrożenia. Pół wieku temu było to teratogenne działanie talidomidu, a teraz może to być np. działanie
na układ hormonalny z możliwymi oddalonymi w czasie skutkami zdrowotnymi.

Rozmawiał Andrzej Dziurdzikowski