Marta Daszuta: Lepiej się czuję, gdy działam, nawet jeśli wymaga to ogromnego wysiłku
Dla mnie bohaterami tej podróży były dzieci, zarówno trójka, którą sama wiozłam, jak i te czekające na granicy lub do niej idące. A były to pierwsze dni wojny, noc, było niezwykle zimno. Serce pękało na widok tych dzieci w kolejkach, które sięgały kilkudziesięciu kilometrów. Ja wiozłam dwie dziewczynki w wieku 6 i 7 lat oraz 11-miesięczne niemowlę – mówi Marta Daszuta, laureatka Specjalnej Nagrody Zaufania Złoty OTIS: za niezłomność w sytuacjach nadzwyczajnych.
Trzy dni po wybuchu wojny w Ukrainie, właściwie w jednej chwili zdecydowała Pani, aby jechać tam z pomocą. W domu mąż, troje niepełnoletnich dzieci, tu spokój, tam wielka niepewność. Trzeba ogromnej odwagi, żeby podjąć taką decyzję. Co spowodowało, że ruszyła Pani w tę podróż, skąd Pani wiedziała, dokąd skierować pierwsze kroki?
Decyzję faktycznie podjęłam błyskawicznie, a zmotywowała mnie do tego wiadomość od babci trójki małych dzieci, Ukrainki przebywającej już od kilku lat w Polsce. Znalazła mnie na FB na grupie „Pomoc Ukrainie” i skontaktowała się ze mną, aby ratować jej córkę, która ma troje małych dzieci, w tym kilkunastomiesięczne niemowlę, chore, z wyłonioną stomią. Córka z rodziną mieszkała na terenach już zagrożonych działaniami wojennymi i najbardziej zależało jej, aby ratować to najmłodsze. Babcia tych dzieci błagała o pomoc w sprowadzeniu ich do Polski. Tak więc moja decyzja była szybka: pakuję w samochód najpotrzebniejsze na podróż rzeczy i jadę po nich.
Łatwo nie było…
Nie, ale to, co budujące, to spotkania z wyjątkowymi ludźmi podczas tej drogi, którzy ruszyli, aby pomóc naszym wschodnim sąsiadom. Wspaniale zachowywali się również nasi polscy pogranicznicy. Z wyjątkową empatią, wrażliwością. Regulowali kolejkami, nosili dzieci, rozdawali produkty pierwszej potrzeby, pomagali tym, którym było ciężko iść, załadowywali, rozładowywali sprzęty. Coś niesamowitego!
A jak wyglądała droga powrotna? Kilkugodzinna podróż z niemowlęciem, na dodatek ciężko chorym. Przecież Pani nie miała nawet możliwości, aby odpocząć, bo trzeba było jak najszybciej zapewnić choremu dziecku opiekę medyczną.
Tak, to była wyczerpująca droga, ale dla mnie bohaterami tej podróży były dzieci, zarówno trójka, którą sama wiozłam, jak i te czekające na granicy lub do niej idące. A były to pierwsze dni wojny, noc, było niezwykle zimno. Serce pękało na widok tych dzieci w kolejkach, które sięgały kilkudziesięciu kilometrów. Ja wiozłam dwie dziewczynki w wieku 6 i 7 lat oraz 11-miesięczne niemowlę. Te dzieci wspaniale się sobą opiekowały, wspierały, nawet nie marudziły. Nie obyło się też bez trudności. Tuż przed powrotem do Polski padł mi akumulator, na granicy udało się odpalić silnik z zaleceniem, że nie powinnam się zatrzymywać, bo całkiem padnie. Na szczęście udało się dojechać do Sandomierza, gdzie mieszkała babcia tych dzieci, która już przejęła dowodzenie. Rodzina ma się dobrze, niemowlę otrzymało odpowiednie leczenie. Jesteśmy w stałym kontakcie.
Jak Pani rodzina zareagowała na decyzję o tym nagłym wyjeździe do Ukrainy? Nie próbowali Pani zatrzymywać?
Wiedzieli, że jak już podejmę jakąś decyzję i jestem pewna, że jest słuszna, to działam od razu.
Bo jest Pani kobietą niezłomną?
Jest mi trochę trudno tak o sobie myśleć, ale jeśli niezłomność rozumieć jako wartość swoim ideałom, to tak, mogę czuć się kobietą niezłomną. Mąż, który sam działa charytatywnie, najlepiej rozumiał motywy mojego postępowania, ale obawy oczywiście miał. Dzieci, jak to dzieci, młodsze spędzały noc u dziadków, więc nie do końca zauważyły moją nieobecność. Starszy syn, który rozumiał już sytuację, trochę się martwił, ale gdy wróciłam, to widziałam, że jest ze mnie dumny. A to miłe, bo nastolatkom rzadko zdarza się to w stosunku do rodziców.
Ludzie, którzy jechali z pomocą do Ukrainy i widzieli ten ogrom tragedii, po powrocie długo nie mogli dojść do siebie. Jak było z Panią?
Najpierw musiałam dojść do siebie fizycznie, wykąpać się, odespać. Oczywiście zostały ze mną widoki, które nie opuszczą mnie już do końca życia. Ponieważ lepiej się czuję, gdy działam, nawet jak wymaga to ogromnego wysiłku, sprężyłam się i znowu zaczęłam robić coś na rzecz Ukrainy. Przydały mi się moje osobiste, a także służbowe kontakty. Sporo pomagamy również jako firma. To jest dla mnie bardzo ważne, że moje prywatne przekonania są zgodne z tymi, które przyświecają mojemu miejscu pracy. A na kolejny weekend ponownie planuję wyjazd do Ukrainy, i pewnie nie ostatni.
Rozmawiała: Bożena Stasiak