Aleksandra Bakun

dr Aleksandra Bakun

Honorowa Nagroda Zaufania Złoty OTIS 2018 w kategorii lekarz i społecznik

Rozmowa z dr Aleksandrą Bakun

Została Pani laureatką nagrody Złoty Otis 2018 w kategorii Lekarz i społecznik. Sam zawód lekarza to rodzaj misji społecznej. Co sprawiło, że go Pani wybrała?

Ten zawód podobał mi się od zawsze, dlatego wybrałam medycynę. A potem była interna, bo to królowa medycyny. Zawsze najbardziej interesowało mnie podejście holistyczne do zdrowia i leczenia, a nie wycinkowe, jak w przypadku wąskich specjalizacji, np. okulistyki, laryngologii.
Studia medyczne ukończyłam w roku 1980 w Białymstoku. Specjalizację I stopnia z chorób wewnętrznych zrobiłam pracując w Węgorzewie, miasteczku, z którego pochodził mój mąż. To były trudne czasy. Miałam już dwoje dzieci, potrzebna więc była stabilizacja. A lekarze pracujący w małych deficytowych ośrodkach mieli możliwość otrzymania mieszkania i czegoś w rodzaju zapomogi. W Węgorzewie pracowałam przez siedem lat.

Później przeniosłam się do mojego rodzinnego miasta Olsztyna. Zawsze pragnęłam wrócić do większego ośrodka, bo to pozwala być anonimowym. Tutaj zrobiłam II stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych, pracując jednocześnie w szpitalu i przychodni. To była zawsze moja ulubiona forma pracy – w szpitalu można korzystać z zaplecza i z doświadczenia ordynatora oraz wysoko wykwalifikowanych lekarzy, zaś w przychodni ma się bezpośredni kontakt z pacjentem i osobistą odpowiedzialność za niego.

Czy z perspektywy czasu jest Pani zadowolona z wyboru specjalizacji, czy dzisiaj wybrałaby Pani inaczej?

Nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Chciałam się wprawdzie uczyć dalej, bo bardzo to lubiłam, i dlatego otworzyłam specjalizację z gastroenterologii. Zaliczyłam wszystkie kursy, jednak jej nie dokończyłam.

Muszę przyznać, że kształcenie specjalizacyjne jest wyzwaniem dla kobiety. Miałam wtedy już troje dzieci, a tu trzeba było wyjeżdżać na szkolenia, jednocześnie przygotować dom na moją nieobecność. Trudno było wszystko pogodzić.

Ukończyłam w końcu jeszcze jedną specjalizację – medycynę rodzinną. To było konieczne, bym mogła prowadzić razem z koleżanką Niepubliczny Zakład Medycyny Rodzinnej. Założyłyśmy go w 2000 r. Opiekujemy się dorosłymi, a jedna trzecia naszych pacjentów to osoby po 65. roku życia, które stanowią coraz większą część społeczeństwa.

Czy opieka nad seniorami jest bardziej wymagająca, męcząca? Czy daje to Pani satysfakcję?

Pacjenci z tej grupy wiekowej szczególnie wymagają kompleksowego podejścia, ponieważ cierpią na wiele schorzeń jednocześnie. Owszem, czasem niezbędne są konsultacje specjalistów, jednak to lekarz rodzinny na co dzień styka się z problemami zdrowotnymi i środowiskowymi pacjenta wieku podeszłego, to on weryfikuje leczenie, często redukując ilość przyjmowanych leków. Polipragmazja w obecnych czasach jest naszą zmorą.

Ponieważ lekarzem jestem już 37 lat, rozumiem problemy społeczeństwa starzejącego się. Poza tym, nie mam już dzieci na utrzymaniu, mogę poświęcić tym pacjentom więcej czasu, podejść do nich ze spokojem, bez rutyny, a to jest konieczne w pracy ze starszymi osobami. One tego potrzebują, bo często są samotne, mimo że mają swoje rodziny. To znak obecnych czasów, żyjemy w kołowrotku różnych zadań, jesteśmy wprzęgnięci w jakieś tryby i nie możemy tego zatrzymać. Dlatego to naturalne, że dzieci tych ludzi często nie mogą się nimi zająć.
I choć pracy jest dużo, także coraz więcej wizyt domowych, zwłaszcza do pacjentów po udarach mózgu, z zespołami otępiennymi, niechodzących, to ja ją lubię. Sprawia mi przyjemność fakt, że mogę kompleksowo podejść do człowieka – do jego zdrowia fizycznego, ale także jego emocji i psychiki. To jest moim zdaniem najważniejsze.

Mimo wielu obowiązków zawodowych zaangażowała się Pani w działalność chóru lekarskiego w Olsztynie, a także szerzej – w rozwój chóralistyki lekarskiej w Polsce. Jest Pani doceniana za tę pracę, przykładem jest właśnie Złoty OTIS 2018. Jak to się zaczęło?

Kocham muzykę, ona towarzyszy mi od najmłodszych lat, bo w dzieciństwie uczyłam się gry na fortepianie. Gdy moje dzieci podrosły – najmłodszy syn miał wtedy siedem lat, a ja skończyłam kształcenie specjalizacyjne, poczułam, że trzeba wzbogacić życie o tę pasję, która głęboko gdzieś we mnie tkwiła od dawna.

Dlatego zaangażowałam się w pracę chóru lekarzy Medici pro Musica w Olsztynie. To był pierwszy chór lekarzy w Polsce, powstał w 1991 r. Trafiłam do niego, gdy szukano dodatkowych głosów, ponieważ chór planował zaśpiewać „Requiem” Mozarta z orkiestrą symfoniczną i chórem lekarzy Remedium ze Szczecina. Tak to się właśnie zaczęło.

Praca w tym chórze daje nie tylko możliwość realizowania swojej pasji, ale – jak Pani podkreśla – ma też wymiar społeczny. Na czym to dokładnie polega?

Okazało się, że możemy dawać wsparcie lekarzom z innych miast Polski, którzy również chcieli śpiewać, i korzystali z naszych doświadczeń, zakładając swoje chóry przy regionalnych izbach lekarskich. Można zatem powiedzieć, że podwaliny szerokiej działalności chóralistycznej lekarzy w Polsce powstały w Olsztynie.

Gdy zaproponowałam organizowanie tzw. ogólnopolskich koncertów chórów lekarzy, podczas pierwszego z nich w Olsztynie w 2010 r. śpiewały tylko trzy zespoły. Dziś jest ich 10 i liczą ponad 200 członków. Wydaje mi się, że to ewenement w skali światowej. Nie słyszałam o jakimkolwiek kraju, w którym zarejestrowano tyle chórów lekarskich. I cieszę się, że jest w tym mój wkład.
Koncerty ogólnopolskie są organizowane co rok – na przemian przez izbę lekarską z Olsztyna, Poznania, Katowic, Warszawy. To jest nasze wielkie święto – naprawdę ogromne przeżycia i emocje. Każdy z zespołów ma możliwość przedstawienia swojego repertuaru, a w finale wszyscy razem wykonujemy przygotowany wcześniej utwór. Dotychczas były to m.in. oratoria: Pucciniego, Mozarta, Haydna, Ruttera.

Jest to również okazja do spotkań integracyjnych, do udziału w warsztatach, na które zapraszamy wysokiej klasy profesjonalistów uczących śpiewu. Większość z nas nie ma wykształcenia muzycznego, jesteśmy amatorami, ale chcemy, by efekty naszej pracy były jak najbardziej profesjonalne.

Poza koncertami ogólnopolskimi i festiwalami, śpiewem oprawiamy artystycznie różne wydarzenia w lokalnym środowisku medycznym, ale inaugurowaliśmy też Światowy Zjazd Polonii Medycznej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Wykonujemy także koncerty charytatywne. W Olsztynie od kilku lat śpiewamy kolędy dla pacjentów w szpitalach. Koncertujemy też z okazji Światowego Dnia Chorego oraz św. Łukasza, patrona lekarzy.

Wykonując absorbujący i trudny zawód lekarza na pewno trudno znaleźć czas na realizowanie swoich zainteresowań, hobby czy na działalność społeczną. Jak Pani i innym lekarzom się to udaje?

Faktycznie nie jest to proste, szczególnie w naszym zawodzie. Na próbach widzimy, że młodzi lekarze przychodzą wykończeni po dyżurach, pomiędzy jakimiś szkoleniami i wyjazdami. Często jest się zmęczonym i po prostu nie chce się iść na próbę. A tam całe zmęczenie pryska, bo śpiewanie daje tak wiele energii i przyjemności. Taka to jest pasja. A poza tym, jeśli zapisujemy się do zespołu, jest to również swego rodzaju deklaracja, zobowiązanie.

Lekarze, jak wszyscy ludzie, mają różne zainteresowania, a muzyka w naszym zawodzie odgrywa wielką rolę. W Olsztynie są na przykład dwa rockowe zespoły lekarskie. Z naszego środowiska wywodzą się muzycy i kompozytorzy, wymienię tylko prof. Jerzego Woy-Wojciechowskiego. Jesteśmy z tego dumni i powinniśmy się tym chwalić. Dlatego zaproponowałam, aby nasz chór zaśpiewał jego piosenkę „Kormorany”. Mąż naszej dyrygentki, prof. Marcin Wawruk – kompozytor napisał przepiękną aranżację tego utworu na chór. Prawykonanie miało miejsce podczas jubileuszu 20-lecia chóru Medici pro Musica w Osztynie w 2011 r. Profesor Woy-Wojciechowski był bardzo wzruszony.

Myślę, że każda pasja ma to do siebie, że wzbogaca nasze życie i pozwala nam lepiej funkcjonować. Poza tym, człowiek żyje, aby dawać coś innym. My akurat kochamy muzykę i śpiew i dzięki nim chcemy dać coś od siebie, a muzyka to najpiękniejsze, co możemy podarować.

Rozmawiała Urszula Piasecka