Prof. Karolina Sieroń: Bohaterka czasu próby: Inaczej patrzę na życie
Karolina Sieroń kierowała oddziałem covidowym, sama ciężko przeszła COVID-19, 8 dni była pod respiratorem. – Czwartego stycznia wróciłam do pracy, od lutego już na pełnych obrotach. Nagrodę Złoty OTIS dedykuję całemu białemu personelowi, który pracuje nie tylko z covidowymi pacjentami. Wszyscy jesteśmy bohaterami pandemii – mówi prof. Karolina Sieroń.
Kierowała Pani oddziałem covidowym w szpitalu MSWiA w Katowicach, ratując chorych i walcząc o ich życie, potem sytuacja dramatycznie się odwróciła. Jak to jest stać się nagle pacjentką?
Nikt nie lubi być pacjentem, lekarz tym bardziej. Sytuacja zmusiła mnie do tego, by być pacjentką – najpierw na swoim oddziale, potem na oddziale intensywnej terapii w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach, gdzie byłam podłączona do respiratora, a na końcu w klinice pulmonologii. Stanie się pacjentką jest trudne, natomiast w pewnym momencie trzeba sobie zdać sprawę z tego, że role muszą się odwrócić. Trzeba się zdać na fachowość i kompetencje innych.
Początkowo leczyłam się w domu, wydawało mi się, że jestem w nie najgorszej formie, natomiast gdy zobaczyli mnie koledzy z pracy, stwierdzili, że nie wyglądam zbyt dobrze i odnoszą wrażenie, że jestem odwodniona. Zasugerowali mi, że trzeba jechać do szpitala. Nie protestowałam. Później, gdy moja wydolność oddechowa dość dynamicznie się pogarszała, również zasugerowano mi przeniesienie na oddział intensywnej terapii. Nie chciałam tam iść, miałam nadzieję, że uda się bez pobytu na OIOM-ie. Niestety kolejny dzień był jeszcze gorszy.
To prawda, że przed zachorowaniem dyżurowała pani 21 dni w ciągu miesiąca?
Fizycznie miałam dyżur co drugą dobę, a w domu przez cały czas pozostawałam pod telefonem. Pracowaliśmy bardzo dużo, mieliśmy wielu chorych, również w ciężkim stanie. Organizm był zmęczony, co na pewno przyczyniło się do spadku odporności. Chorych było wielu, na moim oddziale ok. 50-80, w różnym stanie, cześć wentylowanych mechanicznie. Myślę, że nikt z nas nie dopuszczał do siebie myśli, że zachoruje. Cały czas pracowaliśmy na wysokich obrotach. Kiedy zachorowałam, myślałam, że przebieg będzie łagodny, kilka dni spędzę w domu i szybko wrócę do normalnego życia. Niestety tak się nie stało.
W połowie listopada poseł Jerzy Polaczek na FB napisał o Pani chorobie – oczywiście za zgodą rodziny, także pani ojca, prof. Aleksandra Sieronia. Pojawił się też dramatyczny apel o oddanie dla Pani osocza ozdrowieńców. Była Pani świadoma, że jest naprawdę źle?
Wszystko to działo się poza mną. Byłam pod wpływem leków, przez 8 dni podłączona do respiratora. Mogę tylko bardzo podziękować za tę medialną akcję. Posła Jerzego Polaczka poznałam wcześniej, u siebie na oddziale, kiedy sam chorował na COVID-19. Te apele zintensyfikowały akcję oddawania osocza, dostałam osocze nie tylko ja, ale też wiele innych osób. Bardzo dziękuję Tacie, Panu Posłowi, a przede wszystkim osobom, które zdecydowały się i nadal się decydują oddawać osocze. Pomaga to wielu chorym.
Choroba pozwoliła inaczej spojrzeć na COVID-19? Oczami pacjenta?
Już wcześniej wiedziałam, że choroba przebiega w nieoczekiwany i czasem tak dynamiczny sposób, jakiego się nie spodziewamy. Są pacjenci przyjmowani w ciężkim stanie i wychodzący w dobrej formie; są też pacjenci przyjmowani w stanie stabilnym, z niezbyt nasilonymi objawami, a bardzo szybko dochodzi u nich do krytycznego załamania. Liczba zgonów jest bardzo duża, nikt nie zdawał sobie sprawy, że będziemy mieli do czynienia ze schorzeniem, które będzie tak trudne do leczenia. Jako pacjentka zwróciłam uwagę na trudność w kontaktach z lekarzami. Szpitale nigdy nie były zamknięte, nikt nie chodził w maskach, oglądaliśmy swoje twarze, pacjenci chodzili po korytarzach, odwiedzały ich rodziny. Nie zdajemy sobie sprawy, jak dużym utrudnieniem dla pacjenta jest brak tego wszystkiego. Nie widziałam twarzy lekarzy, tylko ich oczy. Wiedziałam, kim są, bo przedstawiali się i mieli napisy na kombinezonach. Potem zaczęłam ich poznawać po głosie, ewentualnie po oprawkach okularów. Widzę jednak, jak duże to utrudnienie dla pacjenta, kiedy nie ma kontaktu twarzą w twarz z lekarzem czy pielęgniarką.
Przekonałam się na sobie, jak nieoczekiwanie i jak dynamicznie może ta choroba przebiegać. Ja początkowo nie miałam silnych objawów, głównym była suchość w ustach. Choć wydawało mi się, że piję bardzo dużo, okazało się, że byłam odwodniona. Jeszcze bardziej uświadomiło mi to grozę tej choroby, choć już wcześniej byłam tego świadoma.
Jak wyglądał ten pierwszy moment, kiedy już Pani wiedziała, że jest lepiej i respirator nie jest konieczny?
Pierwsza myśl: „Jestem, wróciłam, żyję!”.
Potem zaczęła docierać do mnie reszta, jaki jest dzień, ile dni mnie „nie było”, kiedy byłam utrzymywana przy życiu przez urządzenia. Miałam nadzieję, że teraz już będzie dobrze.
Wydaje się, że wychodzi się ze szpitala i jest się zdrowym…
Gdy się wybudziłam, dzwoniło do mnie wiele osób, próbowałam pisać SMS-y, ale okazało się, że palce nie działają tak jak powinny. Nie byłam w stanie napisać: „Żyję”. Proste czynności, które dla człowieka zdrowego i sprawnego wydają się oczywiste, okazują się sukcesem. Zostałam spionizowana już w szpitalu. W domu mam balkonik pomocny przy chodzeniu. Na początku asekurowały mnie dzieci, ponieważ bałam się sama chodzić. Osoby po COVID-19 często potrzebują rehabilitacji: oddechowej, ruchowej, neurologicznej.
Statystyki są takie, że tylko ok. 20 proc. osób podłączonych do respiratora wraca do zdrowia. Pani wróciła.
Wiem. Dało mi to do myślenia, że trzeba bardziej cieszyć się tym, co się ma. Człowiek ceni to, co ma dopiero wtedy, gdy może to stracić. Inaczej dziś patrzę na życie. Moment, kiedy wróciłam do domu, był dla mnie najszczęśliwszy.
W kwestii epidemii COVID-19 Polacy są dziś bardzo podzieleni. Czy może Pani powiedzieć, jako osoba, która ratowała wielu chorych na COVID-19 i też sama tę chorobę przeszła: o co warto dziś apelować?
Do ozdrowieńców o oddawanie osocza. Proszę też, aby nie bagatelizować zagrożenia. Mamy maseczki, rękawiczki, środki dezynfekcyjne. Powinniśmy zminimalizować kontakty z innymi osobami. Okres izolacji jest dla nas wszystkich trudny: dla dzieci i młodzieży, bo nie chodzą do szkoły, dla studentów. Każdy z nas chciałby, aby wróciło takie życie jak przed COVID-19, kiedy spotykaliśmy się, wychodziliśmy, wyjeżdżaliśmy. Apeluję jednak, żeby na siebie uważać.
Stała się Pani symbolem walki lekarzy z COVID-19, bohaterką czasu próby.
Wiem, jednak to nie jestem tylko ja. Takich osób jak ja jest więcej: walczymy wszyscy – lekarze, pielęgniarki. Dostałam najlepsze możliwe leczenie i miałam szczęście, że wyszłam z choroby. Niestety nie zawsze udaje się z nią wygrać. Dla nas wszystkich to bardzo trudne doświadczenie, również emocjonalnie.
Dziś nadal kieruje Pani oddziałem covidowym.
Czwartego stycznia wróciłam do pracy, od lutego jestem na pełnych obrotach.
Jestem zaskoczona i wzruszona przyznaną nagrodą Złoty OTIS. Dedykuję ją całemu białemu personelowi, który pracuje nie tylko z covidowymi pacjentami, wszyscy jesteśmy bohaterami pandemii.
Rozmawiała Katarzyna Pinkosz