Wojciech Noszczyk

prof. Wojciech Noszczyk

Honorowa Nagroda Zaufania Złoty OTIS 2018 za dorobek naukowo-dydaktyczny

Rozmowa z prof. Wojciechem Noszczykiem, laureatem Nagrody Zaufania Złoty OTIS 2018
za dorobek naukowo-dydaktyczny.

Jak przyjął Pan wiadomość o przyznaniu Nagrody Zaufania Złoty OTIS 2018 za dorobek naukowo-dydaktyczny?

Byłem zaskoczony. Bardzo się ucieszyłem. Sprawiło mi to dużą przyjemność i satysfakcję.
Otrzymał Pan wiele nagród i odznaczeń za osiągnięcia w pracy naukowo-badawczej m.in. Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Order św. Sylwestra – Papieża. Które z odznaczeń ma dla Pana największą wartość?

Oba wymienione odznaczenia są dla mnie bardzo cenne. Order św. Sylwestra otrzymałem trzy lata temu po raz drugi, tym razem od Papieża Franciszka.

Czy zamiłowanie do medycyny wyniósł Pan z domu?

Tak. Mój ojciec był chirurgiem. Ukończył Uniwersytet Jagielloński, a następnie pracował u prof. Antoniego Leśniowskiego w I Klinice Chirurgicznej UW na ul. Oczki w Warszawie oraz w Lecznicy Sióstr Szarytek. Ojciec został zamordowany w Katyniu. Nie pamiętam go dokładnie, mam tylko mgliste wspomnienie… Przed laty prof. Jan Nielubowicz sprawił mi ogromną niespodziankę i przyjemność, kiedy wręczył mi teczkę z dokumentacją operacji, które mój ojciec wykonywał w latach 30. ubiegłego wieku. To były ręcznie pisane przez niego opisy zabiegów, przeprowadzonych w klinice, którą po latach prowadził prof. Nielubowicz. Niestety nie zachowały się żadne listy od ojca, bo w ogóle nie doszły. Są tylko trzy fotografie. Wiem, że był lekarzem pułku kawalerii i walczył na czasie wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919-20 roku. Matka ukrywała to przede mną, bała się bowiem, że mogę o tym opowiadać kolegom. Dopiero po latach zapoznała mnie z życiorysem ojca. Po wojnie mama wyszła za mąż za kuzyna mojego ojca, profesora Józefa Dryjskiego i miała z nim dwóch synów, Maćka i Jacka. Obydwaj są profesorami chirurgii: jeden mieszka w Belgii, drugi zaś w Stanach Zjednoczonych. Można powiedzieć, że moja matka była żoną dwóch chirurgów, matką trzech chirurgów i babcią jednego, bo mój syn jest też chirurgiem.

Jakie były Pana początki jako lekarza?

Po maturze nie miałem żadnych szans dostać się na studia medyczne, gdyż nie należałem do Związku Młodzieży Polskiej i miałem opinię „wroga klasowego”. Przez rok pracowałem jako salowy na sali operacyjnej w Instytucie Hematologii i bardzo intensywnie przygotowywałem się do egzaminu wstępnego. W 1952 roku zdałem egzaminy i zostałem przyjęty na uczelnię. Na studiach nie miałem już żadnych istotnych problemów związanych z „nieprawomyślnym” pochodzeniem. Po ukończeniu Warszawskiej Akademii rozpocząłem pracę w klinice prof. Dryjskiego, w Studium Doskonalenia Lekarzy (obecne Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego – CMKP), gdzie pracowałem przez 20 lat. W 1980 r. rektor Akademii Medycznej prof. Jerzy Szczerbań powierzył mi zorganizowanie kliniki chirurgicznej nowoutworzonego wówczas II Wydziału Lekarskiego w otwieranym wtedy Szpitalu Bródnowskim. Tę klinikę zorganizowałem i przepracowałem w niej 27 lat.

Co miało wpływ na wybór chirurgii?

Już od dziecka wiedziałem, że będę chirurgiem. W czasie Powstania Warszawskiego obserwowałem pracę chirurgów, kolegów mojego ojca, w punkcie sanitarnym na ulicy Wilczej. Byłem zafascynowany nimi i tym co robili. Nikt nigdy mi tak nie zaimponował swoją pracą jak oni. Nie miałem wątpliwości, że będę chirurgiem.

I to był początek Pana kariery. Opiekunem pańskiej pracy habilitacyjnej był prof. Henryk Rykowski z Kliniki Chirurgii CMKP na Goszczyńskiego, pracował Pan z doc. Mieczysławem Tylickim i dr. Bogusławem Malińskim. Czy to byli Pana mistrzowie?

Tak. Zacząłem naukę chirurgii u prof. Dryjskiego, błyskotliwego operatora, jednego z twórców polskiej chirurgii naczyniowej. Po jego śmierci kierownictwo kliniki objął prof. Rykowski, doświadczony chirurg, któremu zawdzięczam niezwykle dużo. Wydawał się trudny, mało dostępny, ale w rzeczywistości niezwykle serdeczny człowiek i wyrozumiały nauczyciel. To on nauczył mnie pisać i redagować teksty medyczne. Kolejnym nauczycielem był Mieczysław Tylicki, twórca polskiej proktologii. Ranny w czasie powstania warszawskiego. Poświęcił mi dużo czasu interesująco omawiając wiele trudnych problemów chirurgicznych. Trzecia osobą był dr Bogusław Maliński. Najlepszy lekarz jakiego w życiu spotkałem, najbardziej sumienny. Człowiek, który właściwie wszystko poświęcił chorym. Uczyłem się od niego techniki operacyjnej i dokładności. I on, mój nauczyciel, przeszedł ze mną z kliniki CMKP do Szpitala Bródnowskiego i tu się habilitował. Z urzędu byłem opiekunem jego pracy habilitacyjnej, co bardzo mnie krępowało. Później jeszcze wystąpiłem o jego profesurę. Pomógł mi tworzyć klinikę, do której zaangażowałem samą młodzież czyli kilkunastu absolwentów dwóch kolejnych roczników Akademii Medycznej. To właśnie Maliński uczył ich rzemiosła chirurgicznego, podczas gdy ja bardziej dbałem o ich rozwój naukowy. Cztery osoby, czyli Dryjski, Rykowski, Tylicki i Maliński miały wpływ na moje życie zawodowe i pozostały w mojej pamięci. O każdym z nich napisałem wspomnienie.

Jest Pan znanym chirurgiem, przeprowadził Pan mnóstwo operacji, a zarazem ma Pan niebagatelny dorobek naukowy. Kiedy znajdował Pan czas na pisanie i redagowanie artykułów, monografii, książek?

Na szczęście z biegiem lat miałem coraz mniej całodobowych dyżurów, mogłem więc poświęcić popołudnia i weekendy na pisanie. Wracałem z kliniki i zasiadałem do pracy. Byłem opiekunem 37 doktoratów, pisałem bardzo dużo recenzji doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich. Od początku mojej pracy w klinice przygotowywałem rocznie co najmniej 2-3 artykuły z zakresu historii medycyny. Byłem też jednym z autorów i redaktorem kilku książek dotyczących historii polskiej medycyny. Były to: „Zarys dziejów chirurgii polskiej”, „O chirurgii polskiej końca XX wieku” i „Dzieje medycyny w Polsce” (trzy tomy). Wśród książek, które najbardziej mnie cieszą jest moja autorska książka „Repetytorium z chirurgii”, która od blisko dziesięciu lat jest stale wznawiana. Z tej książki uczą się głównie studenci medycyny, ale też pielęgniarstwa i ratownictwa. Korzystają też z niej chirurdzy przed egzaminem specjalizacyjnym. Jest wysoko oceniana, ale znana przede wszystkim młodzieży. To chirurgia, ujęta w telegraficznym skrócie licząca jednak ponad 700 stron. Ze wszystkich moich książek, tę lubię najbardziej.

Znany jest Pan też ze swojego poświęcenia dla pacjentów. Nigdy nie odmawia Pan pomocy. Wśród znanych pacjentów byli m.in. kardynał Glemp i ksiądz Jerzy Popiełuszko.

Kardynała Józefa Glempa przywieźli do szpitala właściwie już bez ciśnienia. W czasie operacji udało się nam opanować krwotok. Niestety kilka godzin później znów zaczął krwawić i trzeba go było poddać ponownej, tym razem rozległej operacji. Na szczęście wyszedł z tego i żył potem jeszcze przez wiele lat. To były dramatyczne chwile, bowiem sytuacja polityczna na początku 1990 roku była bardzo niepewna, a prymas Glemp był gwarantem bezpieczeństwa i utrzymania status quo. Dlatego m.in. ta operacja i powrót do zdrowia kardynała były takie ważne. Księdza Popiełuszkę nie operowałem, tylko leczyłem z drobnych dolegliwości chirurgicznych albo kierowałem do odpowiednich specjalistów. Byłem raczej Jego codziennym doradcą medycznym.

Co uważa Pan za swój największy sukces zawodowy?

Zorganizowanie i prowadzenie przez ponad ćwierć wieku kliniki chirurgicznej Warszawskiej Akademii Medycznej, z której wyszło wielu doktorów medycyny, docentów i profesorów oraz specjalistów chirurgii, chirurgii naczyniowej i angiologii. Kilkunastu z nich objęło kierownicze stanowiska w Warszawie i w innych miastach. Cieszę się z „Repetytorium z chirurgii”, z której od wielu lat uczą się studenci w całej Polsce.

Czy poza chirurgią i historią ma Pan inne pasje?

Piłkę nożną. Staram się codziennie spacerować i jeździć na rowerze. Latem wiosłuję.

Rozmawiała Anna Rogala