Wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski: Każda decyzja refundacyjna jest sukcesem
W chorobach populacyjnych, np. kardiologicznych, diabetologicznych, leczenie jest na pewno najmniej kosztowne, w przeliczeniu na jednego pacjenta, dlatego będziemy robić wszystko, co możliwe, żeby leczyć skutecznie na jak najwcześniejszych etapach. Z kolei w chorobach onkologicznych jak również rzadkich, populacje pacjentów są mniejsze, stąd ceny leków na osobę dużo wyższe, wiele jest też innowacyjnych terapii, niestety drogich – mówi wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski, laureat Specjalnej Nagrody Zaufania Złoty OTIS za łączenie interesów pacjentów, systemu i producentów oraz konsekwentne budowanie nowoczesnej ochrony zdrowia w Polsce.
Panie Ministrze: nagroda specjalna Złoty OTIS 2022 dla Pana za umiejętność dialogu i łączenia środowisk pacjentów, klinicystów i decydentów. Na każdej liście refundacyjnej znajdują się oczekiwane nowe terapie. Trudno jest podejmować decyzje refundacyjne?
Tak, dlatego że każdej grupie chorych zależy na leku, który jest właśnie dla niej, każdy chory chciałby dostać lek, którego potrzebuje. To zrozumiałe, jednak nowych terapii jest bardzo wiele, trzeba wybierać. W chorobach populacyjnych, np. kardiologicznych, diabetologicznych, leczenie jest na pewno najmniej kosztowne, w przeliczeniu na jednego pacjenta, dlatego będziemy robić wszystko, co możliwe, żeby leczyć skutecznie na jak najwcześniejszych etapach, gdyż de facto jest to profilaktyka wielu powikłań i cięższych chorób. Trzeba też zrobić wszystko, by pacjenci systematycznie przyjmowali leki, co bardzo często jest problemem. Niedługo będziemy spotykali się z ekspertami w zakresie nadciśnienia tętniczego, z konsultantem krajowym, żeby zastanowić się, jak wdrożyć najlepsze leczenie i jak je monitorować; jak szkolić lekarzy, by właściwie leczyli, i pacjentów, by monitorowali ciśnienie tętnicze.
Z kolei w chorobach onkologicznych jak również rzadkich, populacje pacjentów są mniejsze, stąd ceny leków na osobę dużo wyższe, wiele jest też innowacyjnych terapii, niestety drogich.
Przychodzą do Pana eksperci, przychodzą pacjenci, chcą móc leczyć nowocześnie i w nowoczesny sposób być leczonym. Jak podjąć właściwą decyzję? Co położyć na szali?
Tu jest wiele kwestii, m.in. czy nowa terapia dotyczy dużej populacji czy niewielkiej; im większa populacja, tym trudniej, gdyż od razu trzeba założyć, że będzie to koszt 100-200 mln zł rocznie, a nawet więcej, trzeba znaleźć na to środki finansowe. W przypadku choroby rzadkiej programy lekowe kosztują np. 5-10 mln rocznie, wiemy jednak, że nie będą się mocno rozrastać, gdyż zachorowalność jest na stałym poziomie. W przypadku leków stosowanych w wielu wskazaniach, w przypadku choroby rzadkiej możemy zgodzić się na proponowaną przez producenta cenę, jednocześnie zaznaczając, że w programach lekowych, w których zgodnie ze wskazaniami będzie znacznie więcej pacjentów, taka cena nie będzie akceptowalna. Dużą rolę odgrywa też to, czy jest to pierwszy lek w danym wskazaniu, czy ma alternatywę, oraz jakie są jego efekty kliniczne. Staramy się zrobić wszystko, by zaoferować pacjentom nowe leczenie, gdyż dla wielu chorych nowe terapie są szansą. Inna sytuacja jest wówczas, gdy w danym wskazaniu mamy już leczenie, wtedy terapia konkurencyjna zwykle jest tańsza, łatwiej negocjować. Dodatkowy lek to również często inny mechanizm działania, tak więc również inne działania niepożądane i możliwość lepszego dopasowania terapii do konkretnego stanu klinicznego pacjenta. Mam też założony plan budżetowy, muszę go brać pod uwagę.
Ile ma Pan pieniędzy do wydania w tym roku na leki?
To nie jest takie proste; odpowiadam za część lekową budżetu, wiemy jednak, jakie są plany resortu w zakresie innych wydatków – w tym wypadku świadczeń zdrowotnych w planie finansowym NFZ. W tym roku głównym elementem, na który musimy zabezpieczyć środki finansowe, jest kolejny etap wzrostu minimalnych wynagrodzeń w ochronie zdrowia. To zdecydowanie najdroższa ustawa, gdyby nie ona, to moglibyśmy powiedzieć, że mamy szansę na bardzo wiele nowych możliwości terapeutycznych. Oczywiście ta ustawa będzie miała wpływ na koszty systemu ochrony zdrowia również na lata przyszłe.
Druga rzecz to koszyk świadczeń gwarantowanych i taryfikacja: stomatologia, kardiologia, chirurgia, pediatria, onkologia, choroby wewnętrzne – wszystkie te dziedziny czekają na nowe wyceny. Na przykładzie onkologii doskonale wiemy, że szybsza diagnoza, zwiększenie dostępności do diagnostyki molekularnej jest bardzo ważne i powiązane z późniejszymi efektami leczenia. Na te kwestie chcemy przeznaczyć więcej pieniędzy, gdyż leki są tylko elementem całego procesu terapii. Onkolodzy zwracają uwagę, że w raku płuca mamy już dostępny bardzo skuteczny lek, który powinien być stosowany po jednoczesnej radiochemioterapii, tymczasem jest ona stosowana u pacjentów bardzo rzadko, rzadziej niż w innych krajach, dlatego nie mogą oni również dostać tego innowacyjnego leczenia, mimo że jest dostępne. Należy więc poprawić organizację, wtedy efekty leczenia będą zdecydowanie lepsze. Dzięki wcześniejszemu rozpoznawaniu, szybszej diagnostyce, więcej pacjentów może być operowanych z powodów onkologicznych. Coraz częściej mówi się, że program lekowy powinien być częścią całego procesu leczenia, a poza tym elementem kontraktowania: powinny powstawać ośrodki kompleksowej diagnostyki i leczenia poszczególnych nowotworów.
O tzw. cancer unitach mówi się od dawna, dlaczego ich tworzenie tak długo trwa? Prof. Maciej Krzakowski niedawno mówił, że już rok temu środowiska ekspertów złożyły do ministerstwa program Lung Cancer Unitów, czyli ośrodków diagnozowania i leczenia raka płuca. Dlaczego jeszcze nie powstały, skoro wszyscy zgadzają się, że powinny?
Przyznam, że nie do końca wiem, ponieważ nie za wszystko w tym zakresie odpowiadam. Procedury diagnostyczne są finansowane; a odkąd istnieje karta DILO wprowadzono podstawową zasadę, że NFZ płaci za wszystkie wykonane świadczenia w onkologii. Dlatego pacjent powinien być zaopiekowany w pełnym zakresie, każdemu ośrodkowi powinno zależeć na jak najpłynniejszej opiece nad chorym. Niestety wiem, gdyż mówią o tym eksperci, że są problemy z konsylium, z diagnostyką, z monitorowaniem. Jeśli chodzi o centra narządowe, to ich celem jest wysoka jakość procesu terapeutycznego, trudno go jednak monitorować, jeśli diagnostykę i leczenie realizuje kilka jednostek. Jeśli jednak chodzi o same świadczenia, to są one finansowane, nie powinno być problemu z ich udzielaniem, a współpraca pomiędzy ośrodkami powinna być zorganizowana.
Przed laty, gdy procedury w kardiochirurgii były dobrze wycenione, to chociaż nie było jeszcze telemedycyny, wszystko bardzo dobrze działało, każdy ośrodek kardiochirurgiczny zapewniał nadzór nad kilkoma oddziałami kardiologicznymi, raz w tygodniu kardiochirurg przychodził na oddział i kwalifikował pacjentów na operacje, byli oni przenoszeni do oddziałów kardiochirurgicznych na wykonanie operacji – czyli kontynuację leczenia. Dziś powinno być zdecydowanie łatwiej, ponieważ systemy informatyczne są sprawniejsze.
Wydaje mi się, że nasz system ochrony zdrowia będzie dobry wówczas, gdy nikt nikomu nie będzie musiał pomagać, niczego załatwiać, a każdy pacjent dostanie się do ośrodka, w którym powinien być leczony, zaś wypracowane schematy leczenia będą wszędzie właściwie stosowane. Na pewno złe leczenie nie jest opłacalne dla systemu ochrony zdrowia i co oczywiste również dla pacjenta.
Wracając do podejmowanych przez Pana decyzji refundacyjnych: która z nich była najtrudniejsza?
Najtrudniejsze są decyzje dotyczące największych grup pacjentów, gdyż powodują duże konsekwencje dla budżetu. Trudne decyzje dotyczą też chorób rzadkich. Bardzo poważną decyzją była np. refundacja leków w mukowiscydozie. Choć jest to choroba rzadka, to jednak udostępnienie nowych leków było dużym wyzwaniem, ze względu na bardzo wysokie koszty. Po drugiej stronie były jednak bardzo pozytywne efekty leczenia, o czym mówili pacjenci, którzy uczestniczyli np. w badaniach klinicznych. Również torakochirurdzy podkreślali, że często mogli zrezygnować z przeszczepiania płuc u pacjentów, którzy przyjmowali nowe leki, a wcześniej byli już kwalifikowani do przeszczepu. Nieetyczne byłoby nierefundowanie tego leczenia. Nie wiemy jeszcze, jak przełoży się to długofalowo na życie pacjentów, być może dzięki temu zyskają wiele lat życia. Na pewno za 5-10 lat ta terapia będzie zdecydowanie tańsza, a zapewne pojawią się kolejne, jeszcze bardziej skuteczne.
A jaka decyzja przyniosła Panu największą satysfakcję, gdyż udało się udostępnić lek, być może po trudnych negocjacjach?
Za każdym razem cieszę się, gdy udaje się udostępnić pacjentom nowe terapie. Ostatnio takie decyzje dotyczyły okulistyki, AMD, DME. Bardzo się cieszę, że teraz udało nam się ułożyć bardzo dobry program leczenia raka wątrobowokomórkowego, którego leczenie było bardzo niedoskonałe. Każda decyzja refundacyjna jest takim sukcesem. Szkoda jednak, że nie pokazujemy efektów klinicznych, jakie osiągnęli pacjenci po 2-3 latach refundacji leczenia, jeśli chodzi o wydłużenie życia, poprawę jego jakości. Wiele rzeczy nie jest w ogóle monitorowanych, choć producenci zwracają na to uwagę we wnioskach refundacyjnych: dotyczy to np. różnic dla pacjentów, jeśli chodzi o chemioterapię i immunoterapię czy różnicy, jaką jest podawanie leków dożylnych w szpitalu lub terapii doustnej w domu.
Analizujemy pierwsze efekty bardzo nowoczesnego leczenia SM, kiedy leki podaje się tylko przez kilka dni w roku.
Jest Pan ważną osobą i bardzo wpływową w systemie ochrony zdrowia. Co uważałby Pan, że należy w nim zmienić?
To nie jest tak, że jedna, dwie czy kilka osób ma wpływ na system ochrony zdrowia, nasz system opiera się na współpracy Ministerstwa Zdrowia z NFZ, AOTMIT, ekspertami klinicznymi, konsultantami, organizacjami pacjentów, ważną rolę odgrywają też producenci leków. Konieczna jest dobra współpraca między środowiskiem ekspertów a Ministerstwem Zdrowia i NFZ; jej efekty widać, gdy zmieniamy programy lekowe. Na pewno musimy patrzeć też na diagnozowanie, monitorowanie leczenia. Ważne jest też zdrowie publiczne – pacjenci muszą dbać o siebie, wiedzieć, jak zapobiegać chorobom, jak się leczyć. Muszą wiedzieć, że lek nieprzyjęty nie działa. Choć oczywiście często nawet, jeśli wiemy, co robić, to nie zawsze tak postępujemy. Świetnie to widać w leczeniu wszystkich chorób przewlekłych, np. otyłości, nadciśnieniu tętniczym, cukrzycy. Oczekujemy, że wszyscy będą postępowali zgodnie z wytycznymi, a niestety nie zawsze jest to tak proste.
A jeśli chodzi o zmiany, to nie chciałbym do końca na to pytanie odpowiadać, ponieważ można powiedzieć, że jeśli wiem, co powinno być zrobione, to czemu tego nie robię? Najważniejsza jest systematyczna praca, żeby nie stracić czasu, kiedy pełniło się daną funkcję. Lepiej nie pełnić danego stanowiska, jeśli ktokolwiek zrobiłby to lepiej, bo jeśli ktoś nie do końca realizuje zadania, które są przed nim postawione, to wówczas jest to największa strata dla systemu ochrony zdrowia.
Dla pacjentów ogromną rolę odgrywa czas. Często nad wprowadzeniem nowej terapii pracujemy rok, półtora. Decyzja jest, pacjenci się cieszą, jednak dla części osób jest to już czas stracony, gdyż nie mogli skorzystać z leczenia, kiedy było im to potrzebne właśnie wcześniej. Oczywiście można to też powiedzieć również o firmach farmaceutycznych, aby szybciej wdrażały istotne nowości, które będą skuteczne dla pacjentów, choć ale oczywiście nie jest to takie proste.
Ma Pan świadomość tego, jak ważny dla pacjenta jest czas?
Tak; gdy pracowałem w Instytucie Kardiologii, kolega robił habilitację z systemów związanych z nagłym zatrzymaniem krążenia. Mówił, że wykonanie wszystkich procedur i uratowanie pacjentowi życia jest niezwykle proste, rzecz w tym, żeby pacjent i osoba udzielająca pomocy znalazły się we właściwym miejscu i właściwym czasie. Większość pacjentów umiera dlatego, że nie miała szczęścia znaleźć się w określonym miejscu i w oczekiwanym czasie.
Stefan Kardynał Wyszyński mówił, że „Czas to Miłość”, a Pan Profesor Witold Rużyłło, odnosząc się do swojej dziedziny leczenia ostrych zespołów wieńcowych, mawiał: „Czas to mięsień”; oczywiście wszyscy mają rację, bo czasu nigdy się nie cofnie. Możemy tylko właściwie wykorzystać dany moment.
Stara się Pan jak najlepiej wykorzystać czas bycia wiceministrem. To ogromna odpowiedzialność…
Przede wszystkim staram się dobrze zorganizować współpracę z moim zespołem. Dosyć dużo się udało osiągnąć, i z tego się cieszę.
Podziękowania od organizacji pacjentów pokazują, że wiele rzeczy się udało.
To prawda, zwracam jednak uwagę na organizację leczenia, również dlatego, że zawsze się tym zajmowałem, m.in. pracując wcześniej w Instytucie Kardiologii, w Instytucie Matki i Dziecka. Wdrażałem systemy informatyczne, dzięki którym widać, jak wiele można zmienić. Na leki przeznacza się ok. 17 proc. budżetu NFZ; i można powiedzieć, że leki odpowiadają właśnie za ok. 17 proc. naszego zdrowia. Znacznie większy wpływ ma organizacja leczenia, podstawowa opieka zdrowotna, dlatego niezbędna jest reforma POZ, lepsza współpraca ze specjalistami, poprawa diagnostyki, żeby były wykonywane te badania, które są potrzebne. Kolejna rzecz to informatyzacja, dzięki temu będzie można analizować, jak pacjenci są leczeni. Mamy w systemie wiele danych, konieczna jest ich analiza, np. czasu straconego na niewłaściwe leczenie, długą diagnostykę. To praca dla analityków, by poprawiali system ochrony zdrowia przez pokazywanie jego nieefektywności.
Długo Pan codziennie pracuje?
Długo – ale wiele rzeczy wynosi się z domu. Mój Tato ma 81 lat i cały czas dużo fizycznie pracuje, po 16 godzin dziennie. Dziadek zawsze mówił, że nie można zjeść śniadania, nie zapracowując na nie…
Rozmawiała: Katarzyna Pinkosz