Maciej Krzakowski

prof. Maciej Krzakowski

Honorowa Nagroda Zaufania Złoty OTIS 2018 za osiągnięcia w medycynie

Rozmowa z prof. Maciejem Krzakowskim, konsultantem krajowym
w dziedzinie onkologii klinicznej

Kilka miesięcy temu Polska Grupa Raka Płuca otrzymała nagrodę Międzynarodowego Stowarzyszenia do Badań nad Rakiem Płuca za zapewnianie chorym najwyższej jakości pomocy onkologicznej. To duże wyróżnienie dla polskich onkologów.

Myślę, że ta nagroda jest wyrazem uznania za to, co proponujemy w opiece nad chorymi na nowotwory płuca, czyli zasadę kompleksowego podejścia. Próbujemy stworzyć system odpowiednio sprawnej diagnostyki, która nie będzie powodowała opóźnień diagnostycznych, jakie niestety istnieją obecnie w Polsce w wielu miejscach: niepotrzebnie powtarza się badania, są długie okresy pomiędzy kolejnymi badaniami, a w rezultacie mija bardzo dużo czasu od momentu wystąpienia objawów do rozpoczęcia leczenia. Kompleksowe podejście wobec chorych oznacza również kompleksowe leczenie: we współpracy z Ministerstwem Zdrowia oraz Agencją Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji przygotowujemy projekt Lung Cancer Unit, czyli ośrodków kompleksowego postępowania z chorymi na raka płuca. Specjalnie nie mówię: „leczenia”, tylko „postępowania”, ponieważ obejmuje ono rozpoznanie, leczenie oraz opiekę po zakończeniu leczenia. Kompleksowość oznacza również wykorzystanie wszystkich możliwych i koniecznych do zastosowania działań, żeby uzyskać lepsze wyniki leczenia. Nie chodzi tylko o zastosowanie najnowocześniejszej diagnostyki, ale również o opiekę nad chorym po leczeniu, czyli o rehabilitację, która jest bardzo ważna w nowotworach płuca, ponieważ część chorych przechodzi operacje, po których konieczne jest przywrócenie wydolności płuc. Kolejne elementy to wsparcie psychologiczne, wsparcie żywieniowe, ewentualne poradnictwo przeciwbólowe w związku ze skutkami np. torakotomii, czyli operacji w obszarze klatki piersiowej. Myślę, że otrzymana nagroda to uznanie dla modelu systemowej opieki, który tworzymy.

Czy takie kompleksowe postępowanie w stosunku do chorego na raka płuca funkcjonuje w innych krajach?

Nie jest to powszechne. W onkologii konieczność kompleksowego podejścia jest ogólnie znana i wielokrotnie podkreślana, jednak nie wszędzie się ją realizuje. Sytuacja jest różna, z wielu przyczyn, nawet w krajach rozwiniętych. Dość często pojawiają się publikacje porównujące wyniki leczenia chorych poddanych kompleksowej opiece oraz chorych, którzy takiej opieki nie mają. Oczywiście, z reguły pokazują one korzyści z kompleksowej opieki.

Ta nagroda to też uznanie dla polskich lekarzy.

Oczywiście, nagrodę należy przyjmować jako wyraz uznania dla całego środowiska, chociażby dlatego, że każdy z nas miał swoich nauczycieli, mistrzów. Warto też wspomnieć, że nowotwór płuca jest dużym problemem zdrowotnym. W Polsce jest ponad 20 tysięcy zachorowań na raka płuca rocznie, a jeżeli doliczymy chorobowość, to możemy mówić o ok. 30 tysiącach osób z rozpoznaniem raka płuca, którymi trzeba się w danym roku opiekować. Do sprawowania tej opieki niezbędna jest bardzo duża grupa lekarzy.

Powiedział Pan, że jest to nagroda również dla Waszych mistrzów. Panie Profesorze, a jaka była Pana droga do onkologii? I dlaczego zajął się Pan właśnie tak trudnym nowotworem, jakim jest rak płuca?

Gdy kończyłem studia, zaczynała się zauważalna ewolucja onkologii. To nie był tak szybki rozwój, jaki obserwuje się obecnie, ale widać już było, że będzie się wiele zmieniać. Chyba dlatego wybrałem onkologię.

A jeśli chodzi o raka płuca, to los tak zrządził. Wyjechałem na stypendium za granicę, tam interesowały mnie głównie nowotwory głowy i szyi. Gdy wróciłem do Polski, prof. Andrzej Hliniak, który wtedy kierował Zakładem Radioterapii w Centrum Onkologii, chciał wykorzystać moją wiedzę. Zajmowałem się jednak nie tylko nowotworem płuca, ale także nowotworami układu pokarmowego, rakiem piersi. Obecnie rzeczywiście w największym stopniu zajmuję się chorymi z nowotworami płuca. Staram się to godzić z obowiązkami, które nakłada na mnie stanowisko konsultanta krajowego.

Wróćmy jeszcze do początków Pana pracy jako onkologa. Wyniki leczenia były wtedy bardzo słabe. To ogromne obciążenie dla młodego lekarza.

Rzeczywistość ówczesna była nieporównywalna z obecną. Właściwie nie było sytuacji klinicznej w onkologii, kiedy można by było mówić o pełnym sukcesie. Teraz w wielu nowotworach się zdarza, że u przeważającej większości pacjentów osiągamy wyleczenie lub długotrwałe przeżycie. Podam przykład – miałem dobrego znajomego, który zachorował na raka jądra z przerzutami. Zmarł w ciągu 4 miesięcy. To było jeszcze przed wprowadzeniem do leczenia cisplatyny, która zmieniła w znacznym stopniu wyniki leczenia w tej chorobie. Kilkanaście lat później Lance Armstrong też przebył leczenie z powodu nowotworu jądra, po czym wygrał kilka razy Tour de France. To znaczy – został nie tylko wyleczony, ale też wrócił do takiej sprawności, która pozwoliła mu osiągnąć sportowy sukces. To ilustruje postęp, który dokonał się w onkologii. Jest wiele sukcesów w leczeniu części nowotworów układu chłonnego, części białaczek, nowotworów u dzieci. Nowotwory u dzieci to symbol sukcesu w onkologii. W Polsce wciąż u dzieci rozpoznaje się zbyt dużo nowotworów w stadium bardziej zaawansowanym, ale mimo to wyniki leczenia są znakomite – mamy około 80 proc. wyleczeń między innymi dzięki modelowemu systemowi opieki, który stworzyli onkolodzy dziecięcy.

Sukces onkologii jest mierzony zarówno wyleczalnością w wielu nowotworach, jak również możliwością wydłużenia życia i poprawą jego jakości. W raku płuca też tak jest. Wielu chorych leczymy z założeniem paliatywnym, ale wydłużamy im życie. Kiedyś wydłużaliśmy życie o kilka miesięcy, teraz możliwe są już wieloletnie przeżycia.

Gdy wybierał Pan onkologię, daleko było do takich osiągnieć.

Tak, jednak zauważalne już było to, że zmieniał się paradygmat postępowania.

Co w swojej pracy zawodowej uważa Pan za swój największy sukces?

Na pewno to, że udało mi się przygotować do wykonywania zawodu grupę młodych i zdolnych współpracowników. W znacznym stopniu polegam dziś na ich umiejętnościach i doświadczeniu. Dając przykład, wyznaczając odpowiednie kierunki szkolenia, nakładając też obowiązki, udało mi się stworzyć zespół, który bardzo dobrze funkcjonuje. To chyba mój największy sukces, ponieważ kwestia wyleczenia kogoś z nowotworu może być trochę kwestią szczęścia. W przypadku zespołu mogę zaś powiedzieć, że udało mi się coś zbudować.
Druga rzecz dotyczy nie tyle mojej działalności klinicznej, co organizacyjnej jako konsultanta krajowego. Zostałem powołany w 1998 r. na to stanowisko.

I jest Pan konsultantem nieprzerwanie?

Tak, miałem tylko 7-dniową przerwę kilka lat temu.

To chyba rekord, jeśli chodzi o bycie konsultantem.

Chyba tak. Z tego, co wiem, to jeszcze prof. Lew-Starowicz jest tak długo konsultantem.
Gdy zostałem konsultantem krajowym, zacząłem się zastanawiać, co powinienem zrobić. Wyznaczyłem sobie kilka zadań, jednym z nich było unowocześnienie specjalności. Kiedyś nazywała się ona chemioterapią nowotworów, pomyślałem jednak, że należałoby zwrócić uwagę na całościową opiekę, a nie tylko na chemioterapię – tak powstała onkologia kliniczna. Onkolog kliniczny w Europie lub w USA to osoba, która koordynuje całe postępowanie w stosunku do chorego. Pomyślałem, że w Polsce też trzeba tę specjalizację unowocześnić, wzbogacić umiejętności leczenia wspomagającego. Jest wiele nowotworów, w których 50 proc. sukcesu terapeutycznego, albo nawet więcej, zależy od dobrego leczenia wspomagającego. Leczenie przeciwnowotworowe jest konieczne, ale po to, żeby złagodzić jego skutki, trzeba umiejętnie leczyć wspomagająco. Zmiana tej specjalności wiązała się z przekwalifikowaniem ze szczegółowej na podstawową, co nie wszystkim się podobało, jednak udało się to zrealizować. Niezapomnianym momentem było przesłuchanie przez Krajową Radę Egzaminów Lekarskich trzech konsultantów – oprócz mnie był prof. Tadeusz Orłowski, ówczesny konsultant w dziedzinie chirurgii klatki piersiowej, oraz prof. Zbigniew Religa, wówczas konsultant krajowy w dziedzinie kardiochirurgii.

Drugą rzeczą, która mi się w tym obszarze udała, było wprowadzenie w Polsce standaryzacji postępowania. Kiedyś mówiło się: „standardy”, później „zalecenia”, teraz tworzymy „wytyczne”. Będą one miały silniejsze umocowanie np. w kontraktowaniu świadczeń. To też była trudna droga, ponieważ wielu lekarzom wydawało się, że leczenie jest sztuką i trzeba postępować według intuicji i własnego doświadczenia zdobywanego latami pracy, a nie podporządkowywać się pewnym ramom postępowania. Udało się to jednak zmienić i myślę, że obecnie wielu lekarzy nie wyobraża sobie funkcjonowania bez znajomości wytycznych postępowania. Zresztą, te wytyczne są tworzone na całym świecie (w USA i Europie).

Mówił Pan o sukcesach organizacyjnych. A czy pamięta Pan pacjentów, u których rokowanie nie było dobre, jednak udało się ich wyleczyć?

Naturalnie zapamiętuje się bardziej porażki niż sukcesy. Niestety, porażek jest wciąż dużo. Pamiętam wiele porażek. Pamiętam również sukcesy, niektóre spektakularne. Jedna z chorych na raka piersi dziękowała mi, że została wyleczona i mogła zobaczyć wnuki. Takich słów się nie zapomina.

Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w pracy zawodowej?

Chciałbym doczekać momentu, kiedy wskaźnik 5-letnich przeżyć w raku płuca w Polsce nie będzie wynosił około 14 proc., jak obecnie, tylko będzie dwa razy wyższy lub jeszcze bardziej znaczący. Chciałbym, żeby w Polsce lekarze byli lekarzami, a nie lekarzo-urzędnikami albo co gorsza urzędniko-lekarzami. Lekarze nie mogą spędzać tyle czasu przy sprawozdawaniu świadczeń i rozmaitych zadaniach biurowych. Gabinet lekarski nie powinien być filią biura NFZ. Chciałbym, żeby lekarze mieli możliwość poświęcać chorym więcej czasu. Chciałbym doczekać sytuacji, w której decydować będzie jakość tego, co robimy, a nie ilość, jak obecnie. Nigdy nie zapomnę, gdy podczas stypendium w Amsterdamie poszedłem ze swoim opiekunem do przychodni, do której w ciągu godziny przyszło dwóch chorych. Tak byli zapisani: pół godziny było przeznaczone na jednego chorego. To był czas na zwykłe ludzkie rozmowy, o chorobie, leczeniu. Chciałbym takiej sytuacji doczekać.

Chciałbym też doczekać sytuacji, że we wszystkich sytuacjach klinicznych będzie można dobrać leczenie do indywidualnej sytuacji chorego. W tej chwili personalizacja leczenia powoli staje się faktem, ale jest jeszcze wiele znaków zapytania, obszarów niepewności. Brakuje czynników predykcyjnych, które wskazują, że jednego chorego trzeba leczyć tak, a innego w inny sposób. Myślę, że w przyszłości będzie można w każdej sytuacji klinicznej zastosować tzw. biomarker, stanowiący podstawę dopasowywania odpowiedniego leczenia.

A jak Pan widzi dziś sytuację onkologii w Polsce?

Myślę, że nie jest tak zła, jak się o niej mówi. Nadrabiamy zaległości w stosunku do innych krajów. W tej chwili w wielu nowotworach mamy jeszcze nieznacznie gorsze wyniki mierzone przeżyciami 5-letnimi, jednak w niektórych nowotworach doganiamy lub wręcz dogoniliśmy świat. Rak płuca jest tego przykładem. Generalnie to źle rokujący nowotwór, ale wiele krajów w Europie Zachodniej ma gorsze wyniki niż my.

Doganiamy Europę, jeżeli chodzi o wyposażenie w sprzęt. Na pewno natomiast mamy w Polsce za mało lekarzy. Szwankuje wczesne wykrywanie nowotworów, profilaktyka pierwotna i wtórna. Jemy za dużo, za tłusto, za mało warzyw i owoców, za mało się ruszamy, wciąż palimy papierosy. Ministerstwo Zdrowia i wszystkie instytucje odpowiedzialne za promocję zdrowia kiedyś zawiodły, nie przekazały ludziom odpowiedniego przesłania i teraz zbieramy tego żniwo. Ale sytuacja powoli się zmienia: spadek liczby zachorowań na raka płuca wśród mężczyzn, szczególnie w młodszym wieku, jest konsekwencją tego, że oni nie palą – przestali lub w ogóle nie zaczęli. Wciąż za mało osób korzysta jednak z badań przesiewowych, czyli z profilaktyki wtórnej. Konieczna jest w tym zakresie edukacja.

Są jakieś sposoby, żeby lepiej dotrzeć do ludzi z profilaktyką?

Trzeba edukować i świecić przykładem.

Czyli mówić, że my też chodzimy na badania?

Tak. Znane osoby mówią: byłem, wykonałem, to nie boli, mam pewność, że nie jestem chory. Proste hasła.

Panie Profesorze, a co Pan robi dla swojego zdrowia?

Jeżdżę na nartach, chodzę na siłownię. Choć powiem szczerze, że chyba straciłem równowagę między obowiązkami a przyjemnościami na niekorzyść tych ostatnich. Mam dużo obowiązków i nie potrafię ich odrzucać. Za mało odpoczywam.

To dlatego, że w onkologii jest tyle do zrobienia?

Tak, w onkologii jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia…

Rozmawiała Katarzyna Pinkosz