W życiu ważne jest szczęście – prof. Jerzy Szaflik
Rozmowa z prof. Jerzym Szaflikiem, kierownikiem Katedry i Kliniki Okulistyki WUM, dyrektorem Samodzielnego Publicznego Klinicznego szpitala Okulistycznego
prof. Jerzy Szaflik
HONOROWA Nagroda Zaufania Złoty OTIS 2017
Profesor ma na swoim koncie ponad 30 tys. operacji, stworzył znakomity ośrodek okulistyczny i nowoczesną mikrochirurgię oka. Nie spoczywa na laurach, ma dalsze śmiałe plany zawodowe, i zawsze podkreśla, że najważniejszy jest dla niego pacjent.
Panie Profesorze, jest Pan dyrektorem szpitala, przez wiele lat był Pan konsultantem krajowym w dziedzinie okulistyki, wprowadzał Pan w Polsce nowe metody leczenia wzroku. A co Pan sam uważa za swój największy zawodowy sukces?
Realizowałem wiele rzeczy, jednak najważniejsze dla mnie było stworzenie Klinicznego Szpitala Okulistycznego i Katedry Okulistyki WUM. Miałem pomysł, by zbudować ten szpital, udało się to dzięki pomocy wielu osób. Potem przez lata realizowaliśmy tu zadania: kliniczne, twórcze, naukowe. Stworzyłem zespół, mam uczniów, z których mogę być dumny.
Znalazłem się tu 25 lat temu. Chciałem zajmować się chirurgią rogówki w ośrodku, który stworzył kiedyś prof. Arkin – jeden z twórców chirurgii rogówki w Polsce. Rzeczywistość pokazała, że ten ośrodek trzeba bardzo zmienić. Wydaje się, że mi się to udało. Przyszedłem tu jako młody profesor. To był twórczy kawałek mojego życia – to znaczy nadal nim jest, bo nadal tu pracuję.
Z czego tu, w szpitalu, jest Pan najbardziej dumny?
Jestem zadowolony z poziomu szpitala, prac naukowo-badawczych, które realizujemy, oraz z zespołu – z ludzi, których uważam za swoich uczniów, którzy są teraz profesorami, docentami, doktorami, specjalistami okulistyki. Jest bardzo duża grupa lekarzy, którzy w tym szpitalu zrobili specjalizację, byli na stażu, przygotowywali prace doktorskie, habilitacyjne. Są dobrymi okulistami. Zawsze był dobór pozytywny na tę specjalizacje. Przychodziły osoby, które były dobrymi studentami.
A jak to się stało, że Pan wybrał okulistykę?
Już na studiach byłem w kole naukowym okulistyki, wydawała mi się atrakcyjna. Pierwotnie jednak chciałem być neurochirurgiem. Pewnie bym nim został, tylko że wtedy najpierw trzeba było skończyć specjalizację z neurologii. Poszedłem tam jeszcze w okresie stażu: to bardzo atrakcyjna specjalność, ale przeszkadzało mi to, że na efekty trzeba było bardzo długo czekać. Wydawało mi się, że będę miał kłopot, żeby to zaakceptować. Natomiast okulistyka jest specjalnością, w której efekty uzyskuje się szybko.
Uważam, że wybór okulistyki to była jedna z moich najlepszych decyzji zawodowych w życiu.
Zacząłem zajmować się mikrochirurgią. Wtedy jeszcze w Polsce właściwie jej nie było. Jedyną drogą, by nauczyć się mikrochirurgii, było kształcenie się w Moskwie. Odbyłem półroczny staż mikrochirurgiczny w bardzo dobrej klinice prof. Fiodorowa. Wtedy ośrodki moskiewskie były bardzo dobrze postrzegane na całym świecie. Prof. Fiodorow wprowadzał pierwsze soczewki – nazywały się „Sputnik”. Amerykanie bardzo chętnie je kupowali, byli bardzo zainteresowani ich wszczepianiem. Potem sami zaczęli robić rzeczy lepsze, nowsze.
Zająłem się mikrochirurgia. To niebywale atrakcyjna, urozmaicona specjalizacja. Nigdy nie żałowałem, że ją wybrałem.
Ilu pacjentów Pan zoperował?
Nie robiłem tak szczegółowych statystyk, jednak mam powody przypuszczać, że ich liczba przekracza trzydzieści kilka tysięcy.
Można powiedzieć, że tylu osobom ocalił pan wzrok?
Nie wszystkie zabiegi były zabiegami ratującymi wzrok. Nie wszystkie były do końca udane. To jest medycyna, chirurgia. Jednak mam poczucie osobistej dumy, że pacjentów niezadowolonych – jeśli w ogóle tacy byli – było niewielu. Nie mogę powiedzieć, żebym mógł sobie zarzucić, że coś zrobiłem źle, choć oczywiście, zawsze można coś zrobić lepiej. Spotykam pacjentów, których operowałem 20 lat temu – to miłe spotkania.
Niektórzy chirurdzy mają więcej szczęścia, inni mniej. Ja zawsze miałem więcej szczęścia, a to skutkowało szczęściem dla pacjenta. Oczywiście zdarzały się sytuacje lepsze, gorsze. Czasem miałem poczucie krzywdy, jednak uważam, że ogólnie rzecz biorąc, miałem szczęście…
Otrzymał Pan wiele nagród i wyróżnień. Jedną z nich była nagroda Polskiego Związku Niewidomych. Oni najlepiej wiedzą, jak ważny jest wzrok…
Ponad 80 proc. wszystkich bodźców zewnętrznych, jakie do nas docierają, trafia przez zmysł wzroku. Dlatego jest tak ważny.
Bardzo wysoko cenię sobie właśnie to wyróżnienie, dostałem je z jednej strony od osób niewidomych, a z drugiej strony – za działanie na ich rzecz. Lekarz musi mieć poczucie związku z pacjentami, z ich problemami. Oczywiście, musi być kompetentny, ale też musi mieć przekonanie, że pacjent jest najważniejszy. Nie chcę używać wielkich słów, chodzi o to, by pacjentów szanować, próbować ich zrozumieć i mieć świadomość, że oni cierpią. To, co dla nas jest sytuacją rutynową, dla chorego może być sytuacją życiową.
Pacjenci bardzo dobrze wyczuwają tę empatię. Czasem zaczynają się potem radzić w zupełnie innych sprawach. Mają zaufanie, ale trzeba sobie na nie zapracować.
Przed chwilą też była u Pana w gabinecie pacjentka. Pomyślałam, że to niezwykłe, bo przecież jest Pan sławą polskiej okulistyki, dyrektorem szpitala…
Tak, bardzo przepraszała, właściwie przyszła poradzić się w sprawie życiowej. Jej mąż ma chorobę Alzheimera. Ona jest naszą pacjentką od wielu lat, boi się, co będzie, jeśli to ona wcześniej umrze. Przyszła z problemem i nadzieją, że pomogę jej go rozwiązać. To też dowód zaufania. Powiedziałem, że trudno mi jej coś poradzić, że wiem, jak jej ciężko, ale musi ten swój krzyż nieść. Widać potrzebne jej było kilka zdań wsparcia. Faktycznie jest jej trudno, jest sama, musi sobie poradzić. Może ta rozmowa trochę jej ułatwi ciężkie życie.
Nie każdemu udaje się pomóc…
To problem, który ma lekarz. Lekarz zawsze może pomagać, jednak skuteczność pomocy bywa różna. Muszę jednak powiedzieć, że postęp w medycynie jest imponujący. W życiu zawodowym dane mi było przeżyć zasadniczą zmianę w chirurgii okulistycznej – od makrochirurgii, kiedy operowało się tylko przy użyciu własnych oczu lub co najwyżej w lupkach, do wyszukanych mikroskopowych, metod mikrochirurgicznych.
Dokonał się ogromny przełom?
Zabiegi są teraz zupełnie inne, znacznie wyższe bezpieczeństwo. Gdy zaczynałem pracę, to pacjent do operacji zaćmy był znieczulany ogólnie lub iniekcją około gałkową, szyło się oczy grubymi nićmi, potem pacjent leżał kilka dni w łóżku, najlepiej bez ruchu. Dziś po operacji zaćmy pacjent tego samego dnia wraca do domu. Cerowaliśmy oko szwami, byliśmy dumni, że nitki są cieniutkie, szwy równiutkie, a teraz w ogóle nie ma szwów, bo nie ma konieczności szycia przy większości zabiegów okulistycznych.
Pamięta Pan pacjenta, u którego wydawało się, że utrata wzroku jest pewna, a jednak udało się go zachować?
Było ich wielu. Często wydawało się, że będzie dobrze, jeśli poprawimy widzenie na tyle, że pacjent będzie widział cienie i ruchy. Tymczasem on zaczynał wyśmienicie czytać!
Wspomniał Pan jednak, że miał w swojej karierze poczucie krzywdy…
Każdy ma takie chwile. Ważne jest, by mieć poczucie własnej uczciwości. To podstawa, by mieć przekonanie, że nie zrobiło się nic złego. Przeżyłem przykre pomówienie. Budujące dla mnie było jednak to, że gdy minister zdrowia usiłował zrobić ze mnie człowieka nieuczciwego, to nie spotkałem nikogo, kto by podzielał ten pogląd. Ilość poparcia, zrozumienia od osób, które znałem, ale także takich, z którymi miałem tylko sporadyczny kontakt – to było niezwykłe. Miałem wsparcie Polskiego Towarzystwa Okulistycznego, kolegów ze szpitala, rady wydziału, profesorów.
W takich przypadkach najważniejsze jest też wsparcie najbliższych. Miałem je również i bardzo to cenię. Bez niego trudno by było to wszystko przejść. Takie doświadczenia dodają wiary w ludzi.
Jakie są Pana dalsze plany, wyzwania? Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć?
Postanowiłem zrealizować kolejne życiowe zadanie: kończę właśnie pierwszy etap jego realizacji. Postanowiłem stworzyć, w oparciu o dotychczasową prywatną działalność w Centrum Mikrochirurgii Oka, prywatny szpital okulistyczny w Warszawie. Myślę, że w ciągu dwóch miesięcy go uruchomię. Czuję się z tego bardzo dumny, choć nie spodziewałem się, że będzie to tak trudne. Będzie to bardzo nowoczesny ośrodek okulistyczny – moim zdaniem bardzo potrzebny – ze wspaniałą kadrą, bardzo dobrym sprzętem. Myślę, że z zespołem moich uczniów i współpracowników będziemy mogli w nim realizować różne zadania, nie tylko kliniczne. Może to zabrzmi trochę patetycznie, ale głównym celem nie jest zarabianie pieniędzy. Oczywiście, nie stać nas, żeby to robić bezdochodowo, ale dla mnie osobiście najważniejszy jest poziom naszych działań i to, żeby nasi pacjenci byli dobrze leczeni.